piątek, 20 października 2017

Pałac Królewski Het Loo (Apeldoorn, Holandia).

   Pałac królewski Het Loo położony jest w północno-zachodniej część Apeldoorn i jest jednym z najważniejszych zabytków w Holandii.
   Wewnętrzny, barokowy styl tej wspaniałej, byłej rezydencji królewskiej, nadali dwaj wybitni architekci - holender Jacobus Roman (1640-1716) i Johan van Swieten. Barokowe wnętrza, zawdzięczamy mieszkającemu w Holandii, francuskiemu mistrzowi, którym był Daniel Marot (1661-1752). Prostota budowli, symetryczny kształt, jak również materiał użyty do budowy (w tym przypadku oczywiście klinkier), jest typowym dla tego kraju klasycznym stylem.
   Pałac Het Loo powstał w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się niewielki dworek myśliwski. Budowa, którą zlecił Wilhelm III Orański (1650-1702), trwała siedem lat. Dworek został odkupiony od Johana van Ulfta, z zamiarem rozbudowy, jednak decyzję nowy nabywca zmienił, postanawiając wybudować w tym miejscu właśnie pałac. Prace zapoczątkowano w 1685 roku, a zakończono 1692 roku, czyli trzy lata po tym, jak ten namiestnik Republiki Zjednoczonych Prowincji (północna część Niderlandów), został także - jako Wilhelm II - Królem Anglii i Szkocji. Fakt ten jest o tyle istotny, ponieważ to właśnie po koronacji na Króla Anglii, Wilhelm zrezygnował z dalszej przebudowy rezydencji. Do tego czasu, powstała główna bryła pałacu wraz z czterema, umieszczonymi po bokach pawilonami mieszkalnymi w formie kwadratów. Powstała tam m. in. nowa jadalnia, apartament dla gości na parterze, biblioteka, galeria malarska i kaplica anglikańska, gdzie przez wszystkie lata udzielano sakramentów bierzmowania członkom rodziny królewskiej. Przebudowano również apartamenty królewskie, które znajdowały się na najwyższy piętrze. Książe Wilhelm, wraz ze swoją żoną Marią (1662-1694), nie doczekali się potomstwa (Maria trzykrotnie poroniła), co doprowadziło do skomplikowanej procedury dziedziczenia. Spadkobiercą został - jako najbliższy krewny zmarłych właścicieli - pierwszy z kuzynostwa - Fryderyk I Pruski (1657-1713). Syn wywodzącego się z rodziny Hohenzollernów, Fryderyka Wielkiego I zwanego Wielkim Elektorem (1620-1688) i księżniczki Oranii-Nassau Louisy Henrietty (1627-1667). Prawowity spadkobierca zamieszkał w domu królewskim wraz ze swoją rodziną. Od tego czasu, rezydencja ta przez wiele lat należała do dynastii Oranje-Nassau aż do połowy 1806 roku. Wtedy to królem Holandii został niespodziewanie Ludwik Napoleon Bonaparte (Ludwik I), (1778-1846). Powodem takiej zmiany była ucieczka do Anglii, znienawidzonego przez naród holenderski, ostatniego namiestnika Wilhelma V Orańskiego. Przez cztery lata swoich rządów Ludwik I, kontynuował rozpoczęte przez poprzedniego władcę prace renowacyjne. W pierwszym roku swojego urzędowania nakazał wprowadzić kilka istotnych zmian wewnątrz pałacu, nadając komnatom charakterystycznego francuskiego wyglądu. Otynkowane zostały pałac i wozownia, a do ogrodów zasadzono nowe rośliny. Mało kto wie, że następcą tronu i nowym właścicielem posiadłości po Ludwiku I - ale tylko przez.... osiem dni - był jego syn - Napoleon Ludwik Bonaparte (Ludwik II), (1804-1831). Królem Holandii był od 1 do 9 lipca 1810 roku. Po tym wydarzeniu, do kraju powrócił syn Wilhelma V Orańskiego - Wilhelm Frederik I (1772-1843) i to On został Suwerennym księciem Niderlandów w latach 1813-1815 i gospodarzem w Het Loo. Ostatnią właścicielką i lokatorką pałacu nie była - jak podają niektóre źródła - królowa Holandii w latach 1890-1948 - Wilhelmina (1880-1962), a księżna Oranje-Nassau i księżniczka Niderlandów - Margriet (ur. 1943 r.).
   Wilhelmina byłą córką króla Holandii, wielkiego księcia Luksemburga Wilhelma III (1817-1890) i Adelajdy Emmy Wilhelminy Teresy Waldeck-Pyrmont (1858-1934), która w 1901 roku poślubiła księcia, wiceadmirała floty holenderskiej i naczelnego dowódcę armii - Henryka Waldemara Albrechta Ernesta Maklenburg-Schwerina (1876-1934). Osiem lat później, urodziło im się jedyne dziecko - Juliana (1909-2004), późniejsza Królowa - co oczywiście odnotowano w kraju, jako uroczyste wydarzenie. Księżna Margriet była trzecim urodzonym przez Julianę dzieckiem. I to właśnie Margriet, wraz ze swoim mężem, którym jest od 1967 roku profesor Pieter van Vollenhoven (ur. 1939 r.), byli ostatnimi lokatorami pałacu Het Loo.
   Kiedy 10 maja 1940 roku, wojska niemieckie uderzyły na Holandię, Królowa Wilhelmina postanowiła pozostać w kraju. Chciała przenieść się do Zelandii, prowincji leżącej na południowo-zachodniej stronie Holandii, aby stamtąd kierować działaniami armii holenderskiej i czekać na pomoc ze strony Wielkiej Brytanii. Kiedy Królowa znalazła się na pokładzie brytyjskiego niszczyciela, który opuścił Hagę, Zelandia stała się celem silnych nalotów niemieckiej Luftwaffe. Ze względów bezpieczeństwa, zapadła wtedy decyzja, aby skorzystać z wcześniejszego zaproszenia Króla Jerzego VI Windsora (1895-1952) i obrać kurs na wyspy brytyjskie. Wydarzenia potoczyły się bardzo szybko i już cztery dni później - po bombardowaniu Rotterdamu - Holandia skapitulowała. Królowa nie miała innej możliwości, jak stanąć na czele rządu utworzonego na uchodźstwie i czekać na dalszy rozwój wypadków w kraju. Perturbacje związane z zaistniałą sytuacją i determinacja Królowej w utrzymaniu obecnego stanu (niektórzy członkowie rządu wraz z Premierem chcieli zawrzeć układ pokojowy z Hitlerem) przysporzyła jej jeszcze większego szacunku i popularności. Wspierała pozostawionych w kraju mieszkańców, nadając regularnie audycje w Radio Oranje, które podtrzymywały ludność tego niewielkiego kraju w nadziei.... Po pięciu latach okupacji Holandii, powróciła szczęśliwie do kraju, ponownie zamieszkując pałac Het Loo i przyjmując w późniejszym czasie wiele znakomitych osobistości z całego świata.
   Po śmierci Królowej Wilhelminy, pałac stanowił letnią rezydencje rodziny królewskiej. W tym czasie budowlę, wraz z 10 tysiącami hektarów gruntów, przekazano państwu holenderskiemu. Decyzję podjęła w 1970 roku właśnie Królowa Juliana, która chciała, aby w pałacu powstało muzeum. Prace renowacyjne prowadzono przez okres prawie dziesięciu lat, a ich zakończenie uświetniło otwarcie pałacu dla turystów w 1984 roku.
    Położony na przedmieściach Apeldoorn pałac, został otoczony wspaniałymi ogrodami, projektantem których, został ceniony na całym świecie, francuski architekt Claude Desgotz (1655-1732). Na całość ogrodów - zwanych Wersalem Holandii - składają się dwa główne ogrody (dolny i górny) i dwa boczne. W ogrodzie Dolnym główną atrakcją - oprócz kolorowych kwiatów i starannie przystrzyżonymi żywopłotami, tworzącymi labirynty - jest piękna pozłacana fontanna przedstawiająca Wenus. Ogród Górny także zdobi wspaniała fontanna, której wody tryskają na wysokość około 13 metrów i neoklasycystyczna kolumnada. Woda do nich dostarcza wodociąg z wód podziemnych z położonego nieopodal wzgórza. Wszystko stanowi ściśle przestrzeganą symetrię w każdym elemencie i przejrzystość, która tylko jeden, jedyny raz została zakłócona. Było to w XIX wieku, kiedy teren ogrodów przekształcono w ogród krajoznawczy w iście angielskim stylu. Od 1980 roku, przeprowadzano prace, które konsekwentnie prowadziły do zrekonstruowania ogrodu do jego pierwotnej formy. Szczegółowo odtworzono wtedy kształt, oraz wszelką roślinność, zachowując jednak wyjątkowe gatunki, które posadzono w ogrodzie krajoznawczym. Całość została ozdobiona licznymi fontannami, wazonami i rzeźbami.
   Obecnie cały wyremontowany kompleks stanowi Muzeum Państwowe, przedstawiające historię holenderskiej rodziny królewskiej i ponad 300 lat królewskiego życia. Lokuje się go w pierwszej dziesiątce najczęściej odwiedzanych muzeów w Holandii. Dla zwiedzających udostępniono nie tylko komnaty pałacowe (m.in. Starą i Nową jadalnię, Salę kamienną, Biały Hall) wraz z bardzo interesującym oryginalnym wyposażeniem - meblami, obrazami, chińską porcelaną, srebrnymi przedmiotami, kolekcją broni i największej na świecie kolekcji odznaczeń i insygniów, oraz strojów królewskich. Dostępne są również piękne ogrody i garaż z używanymi przez rodzinę królewską pojazdami, wozownię i starą stajnie. Podczas oglądania ekspozycji możemy podziwiać pięknie zdobione powozy królewskie i myśliwskie, sanie, czy oldtimery należące do rodziny królewskiej.
   Do połowy z dziesięciu tysięcy hektarów, rodzina królewska zachowała prawo własności. To samo tyczy się "nowego" pałacu, którego komnaty wykorzystywane są do rodzinnych spotkań i wspomnień. Obecnie nową rezydencją królewską jest pałac, odrestaurowany w 1970 roku na polecenie księżnej Margriet. Rezydencja została wybudowana w XV wieku, zaledwie kilkaset metrów dalej na niewielkiej wysepce pośród bujnej roślinności. Oprócz Kasteel Het Oude Loo, bo tak nazywa się nowy pałac, możemy w tym miejscu podziwiać także inne wspaniałe parkowe budowle, które zdobią tą część.
   Cały kompleks został uznany za pomnik dziedzictwa narodowego (Rijksmonument).

   Rezydencje królewskie polecam odwiedzić zwłaszcza wiosną i latem, kiedy możemy podziwiać w całej krasie piękno ogrodów i otaczające to wyjątkowe miejsce lasy. Wtedy to naszym oczom ukaże się widok szczególny - różnobarwne kwiatowe dywany, zielono równiutko przycięta trawa i wspaniale zdobione, tryskające wodą fontanny. Rozkoszując się tym widokiem, możemy usiąść w wyznaczonych do tego miejscach, wypić pyszną kawkę lub zjeść, sprzedawane tam lody. Możemy oczywiście odwiedzić pałac jesienią lub zimą. To także dobra pora na podziwianie ogrodów, zwłaszcza kiedy okryje je pokrywa śnieżna.
   W najbliższych latach planowane są kolejne prace renowacyjne, które mogą kosztować nawet 123 mln. euro. Po ponad trzydziestu latach funkcjonowania muzeum, niezbędne jest przeprowadzenie prac konserwatorskich. W całym kompleksie zostanie wymieniona m. in. instalacja techniczna i klimatyzacyjna, a także zostanie usunięty całkowicie, pozostały jeszcze azbest. Remontu wymaga też system podziemny pałacu, oraz kolejne pomieszczenia zamkowe, które będą przeznaczone na powiększenie bogatej ekspozycji muzealnej. Prace mają być zakończone dopiero w roku 2021, dlatego wybierając się do pałacu królewskiego Het Loo, musimy wziąć to pod uwagę.

   Dojazd do zamku jest bardzo prosty.Wystarczy z jednej z autostrad okalających Apeldoorn, zjechać w kierunku centrum i zgodnie z drogowskazami kierować się na południowo-zachodni kraniec miasta. Możemy też z dworca głównego w mieście przyjechać z jednym z kursujących tam autobusów, lub wybrać się na po prostu na spacer (kompleks pałacowy leży około 2 km od dworca).

Kraj: Holandia
Miejscowość: Apeldoorn
Strona internetowa: www.paleishetloo.nl
Współrzędne GPS: N: 52°14'2.93", E: 5°56'45.32"
Godziny otwarcia:
Od wtorku do niedzieli w godzinach 10:00-17:00 (od 7 maja do 16 czerwca 10:00-18:00)
W poniedziałki pałac można zwiedzać tylko w święta (1 stycznia jest zamknięty).
Wstęp:
14,5 euro (dorośli), 5 euro (młodzież do 17 roku), dzieci do 3 lat wstęp wolny
Parking: 5 euro

Ważne:
Na teren ogrodu i pałacu nie można wprowadzać psów.
Na terenie pałacu nie można korzystać ze statywu i robić zdjęć z lampą błyskową.
Obiekt dostosowany jest dla osób niepełnosprawnych, na miejscu jest możliwość wypożyczenia specjalnego wózka inwalidzkiego.

Fotografia archiwalna nr. 1: www.paleishetloo.nl
Fotografia archiwalna nr. 2: www.kastelen.nl
Fotografia archiwalna nr. 4: www.mypostalcards.wordpress.com
Pozostałe fotografie pochodzą z archiwum autora, 2017 r.

Fot. 1. Pałac Het Loo w XVI wieku.
Fot. 2. Po prawej pałac Het Loo, po lewej widoczne stajnie i wozownia. Fotografia z 1938 roku.
Fot. 3. Wrzesień 1948 roku. Na zdjęciu widoczna rodzina królewska przed swoją rezydencją.
Fot. 4. Cały kompleks pałacowy widoczny z lotu ptaka.
Pałac Het Loo widoczny z bramy wjazdowej na dziedziniec.
Jedno ze skrzydeł pałacu i fragment symetrycznie zaprojektowanego ogrodu.
Widok na pałac z imponującej neoklasycystycznej kolumnady.
Widok z okna w jednym ze skrzydeł pałacowych na przepiękny ogród.
Centralna fontanna ogrodu Dolnego przedstawiająca postać Wenus.
Stajnie i wozownia, gdzie można oglądać zabytkowe pojazdy używane przez rodziny królewskie.
Stare stajnie, gdzie obecnie trzymanych jest około 80 koni.
W dawnych wozowniach i garażu możemy podziwiać wiele pojazdów używanych przez kolejnych gospodarzy rezydencji.
Salonik w którym przyjmowano gości prezentuje się bardzo okazale.
Okazała biblioteka przedstawiająca okazały księgozbiór rodziny królewskiej.
Wspaniałe wyposażone komnaty, gdzie możemy podziwiać oryginalne meble.
Kolejny pokój, bogato wyposażony. Obrazy przedstawiają członków rodziny królewskiej.

Mapa dojazdu:

poniedziałek, 16 października 2017

Landsberg am Lech (Bawaria, Niemcy) - miasto o wielu bramach.

   Zanim szerzej opiszę dlaczego warto przyjechać i spędzić czas w tym ciekawym i ładnym mieście, leżącym tylko 60 km od Monachium, przedstawię jego krótką historię.
   Prace archeologiczne prowadzone w tym rejonie, wskazują na celtycką i rzymską przeszłość tego urokliwego miasta. Początkowo była to niewielka osada o nazwie Phetine, zmieniona po niedługim czasie na Landsbergs. Pierwsza wzmianka w kronikach o Phetinie jest z 1135 roku. To jedyny zapis, kiedy użyto tej nazwy. Kolejny zapis jest z roku 1158 i informuje o wybudowaniu mostu na rzece Lech przez księcia Bawarii, którym był Henryk Lew (1129-1195). Niedługo po tym, dla ochrony tego mostu, postanowił on rozbudować osadę, nadając jej również nową nazwę - Castrum Landespurch.
   W XIII wieku, "Landesperch" (bo tak jest zapisane w dokumencie) otrzymuje prawa miejskie. Prawdopodobnie to w tym czasie miastu nadano obecna nazwę - Landsberg nad rzeką Lech.
   Miasto, które stało się ważnym punktem strategicznym w Górnej Bawarii zostało zniszczone podczas wojny domowej toczonej pomiędzy Ludwikiem IV Bawarskim (1282 lub 1286-1347), a Fryderykiem III Pięknym (1289-1330), a po jej zakończeniu, odbudował ten pierwszy - książę bawarski - Ludwik IV.
   W 1320 roku, Landsberg am Lech otrzymał zgodę na eksploatowanie złóż soli, co jeszcze bardziej podniosło rangę i poziom życia mieszkańców tego miasta. Od tego czasu, aż do końca XVII wieku, wydobycie soli - oprócz handlu drewnem i zbożem -  stanowiło główne źródło finansowania i rozwoju miasta. To z kolei doprowadziło do kolejnej rozbudowy miasta, które zostało otoczone murami obronnymi w 1415 roku, oraz kolejnym pierścieniem obronnym w 1435 roku. W 1419 roku, książę Bawarii-Monachium z dynastii Wittelsbachów - Ernest (1373-1438) - wprowadził opłatę celną w kwocie 3 fenigów od każdego metra spławionego rzeką drewna. Wszystkie w ten sposób zebrane pieniądze miały być przeznaczone na rozbudowę murów i bram w mieście.
   I tak w roku 1425, w trzecim pierścieniu murów, zbudowano wschodnią bramę - Bayertor - przez którą w kierunku Monachium biegł tzw. szlak solny. A w 1429 roku, książę Ernest przyznał miastu herb, który możemy podziwiać na tej właśnie bramie.
   W czasie wojny trzydziestoletniej, w mieście dokonano okrutnego mordu. Naczelny wódz szwedzkiej artylerii Lennart Torstenson (1603-1651), wraz z księciem sasko-weimarskim Bernardem 1604-1639), dokonał rzezi mieszkańców. W nocy z 19 na 20 kwietnia 1633 roku, zamordowano 500 niewinnych ludzi.
   Na początku XVIII wieku, do miasta przybył bawarski architekt i sztukator - Dominikus Zimmermann (1685-1766). To jemu miasto zawdzięcza pięknie zdobioną fasadę Starego Ratusza, oraz budowę kościoła Św. Jana i klasztoru Jezuitów. W 1762 roku w mieście na murach domów po raz pierwszy pojawiły się numery. Na starym mieście nadal możemy podziwiać domy, którym nadano numerację w 1790 roku.
   Okres XIX-wieczny nie zapisał się jakoś szczególnie na kartach historii tego malowniczego miasta. Godny odnotowania jest fakt wybudowania kolejnej bramy usadowionej w murach miasta o nazwie Mutterturm. Budowa powstała dzięki brytyjskiemu malarzowi niemieckiego pochodzenia Hubertowi von Herkomerowi (1849-1914), który wybudował ją na cześć swojej matki. Ta 30 metrowa brama, mająca aż 5 kondygnacji pełniła przez pewien czas rolę mieszkania dla Herkomera, oraz swego rodzaju pracownię.
   Kolejne lata również nie przyniosły niczego spektakularnego. Zapewne byłoby tak aż do dnia dzisiejszego, gdyby nie fakt, że to właśnie w tamtejszej twierdzy, w 1923 roku, po nieudanym puczu monachijskim osadzono Adolfa Hitlera i jego kompanów. W późniejszym czasie, kiedy Hitler doszedł do władzy, stwierdził, że jest do trzecie - po Monachium i Norymberdze - miasto jego młodości, przez co stało się obowiązkowym miejscem spotkań członków Hitlerjugend.
   28 kwietnia 1945 roku miasto zostało zajęte przez wojska amerykańskie. Ani w latach wcześniejszych, ani też podczas wkroczenia amerykanów do miasta, nie zostało ono zniszczone. Dzięki temu zachowało się wiele zabytkowych budynków w samym centrum, oraz inne budowle w obrębie dawnych murów obronnych.
   Dzień wcześniej elementy 103. Dywizji Piechoty wchodzące w skład 7. Armii Stanów Zjednoczonych wraz ze spadochroniarzami ze 101. Dywizji Powietrznodesantowej wyzwoliły leżący w pobliżu obóz koncentracyjny Kaufering VII.

    Landsberg am Lech, to przede wszystkim piękna starówka z XVIII-wiecznym ratuszem z bogato zdobionymi fasadami i ładną, dobrze zachowaną fontanną, wybudowaną w 1783 roku. Nie możemy przejść jednak obojętnie obok kościoła Św. Jana (Johanniskirche), który został wzniesiony w latach 1742-1752, na fundamentach budowli z początku XVI wieku. Koniecznie musimy zobaczyć także kościół Św. Krzyża (Heilig-Kreuz-Kirche), oraz posiadający wspaniałe barokowe wnętrze Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (Mariä Himmelfahrt).
   Polecam także znajdującą się w południowej części miasta XIV-wieczną wieżę - Jungfernsprung. To tutaj w czasie wojny trzydziestoletniej, podczas oblężenia miasta schroniły się młode kobiety i dziewczynki, aby uniknąć śmierci z rąk szwedzkich żołnierzy, co niestety i tak je spotkało. W XIX wieku, znajdującą się nad brzegiem rzeki Lech wieżę podwyższono, a całkiem niedawno wybudowano na jej szczycie platformę widokową z której rozciąga się wspaniały widok.
   Innego rodzaju perełki architektoniczne stanowią pozostałości obwarowań miasta ze słynnymi bramami, które powinny stanowić dla Was nie lada atrakcję. Najsłynniejsza brama, to oczywiście Bayertor. Pięknie zdobiona, w stylu późnogotyckim, która w początkowym okresie nie posiadała żadnej nazwy. Brama, przy której sprzedawano w dawnych czasach smalec, jest obecnie jedną z głównych atrakcji miasta. Wejście do niej jest możliwe w miesiącach maj-październik. Przy pięknej pogodzie, z wysokości 36 metrów możemy podziwiać nie tylko piękne miasto, ale też malownicze Alpy. Nie wszyscy też wiedzą, że z samą wieżą związana jest historia pewnej fotografii na której został uwieczniony Adolf Hitler. Bayertor nie jest tutaj jedyną bramą miejską kojarzoną ze sprzedażą smalcu. W południowo-wschodniej części jest jeszcze Schmalzturm. Brama, w cieniu której miejscowe gosposie sprzedawały ten wspaniały wyrób, została wybudowana za czasów księcia Wolfganga Wilhelma Wittelsbacha (1578-1653). Wieża miała być częścią niewielkiej rezydencji księcia, jednak nigdy nie spełniła tych planów. Z wieży prowadzą podziemne przejścia do sąsiednich budynków mieszkalnych.
    W Mutterturm oprócz mieszczącego się tam Urzędu Stanu Cywilnego, w 1990 roku otwarto muzeum Herkomera. Możemy podziwiać tam około 100 przedmiotów dotyczących jego życia i twórczości. Znajdują się wśród nich obrazy, rzeźby i grafiki.
   Inne bramy miejskie, które warto zobaczyć w mieście to Färbertor i Bäckertor. Powstanie tej pierwszej, usadowionej w północnej części miasta budowli, datuje się na lata 1520-1530. Brama ma trzy kondygnacje i stanowi (tak, jak pozostałe bramy) pomnik wpisany do bawarskiego rejestru zabytków. Druga brama - Bäckertor - została zbudowana nieco wcześniej, bo około 1435 roku i przez pewien czas również zaadoptowana była na pomieszczenia mieszkalne. Miało to miejsce przez kilkadziesiąt lat XVI wieku.
   Jest jeszcze jedna wieża, którą koniecznie trzeba zobaczyć. To średniowieczna Hexenturm, czyli Wieża Czarownic. Jak sama nazwa wskazuje, przetrzymywano tutaj osoby podejrzane o uprawianie czarnej magii. Osoby kojarzone z siłami nieczystymi były tutaj więzione, torturowane i skazywane na śmierć.
   Aby zobaczyć słynna twierdzę Landsberg, w której więziono Hitlera, musimy przebyć kilka kilometrów. Budynki kompleksu znajdują się po zachodniej stronie rzeki przy głównej ulicy o wiele mówiącej nazwie - Hindenburgring.
   To malownicze miasteczko najlepiej jest odwiedzić w miesiącach gwarantujących ciepłą, słoneczna pogodę. Wieczorny spacer wąskimi uliczkami, przy których zachowało się wiele zabudowań z dawnego okresu na pewno spełni Wasze oczekiwania. W słoneczny dzień proponuje również wybrać się nad rzekę, który łączy oba brzegi Lech Brücke. Jest tam bardzo dużo kawiarenek, w których można zasiąść i rozkoszować się wspaniałymi widokami. To samo tyczy się przepięknej starówki, gdzie można podziwiać malownicze fasady Starego Ratusza i inne zabytkowe budowle.

Piękna starówka z XVIII-wiecznym, pięknie zdobionym ratuszem urzeknie każdego.
Malownicze kilkusetletnie zabudowania i pięknie zachowana fontanna z 1783 roku.
Jeden z pierścieni obronnych miasta i Fäberhof.
Widok na malownicze stare domy z Lech Brücke.
Po prawej malownicza Volkshochschule der Stadt Landsberg am Lech.
Schmalzturm znajduje się na północnym krańcu starówki.
Wąskie, stare uliczki mają swój niepowtarzalny klimat.
Dobrze zachowany fragment murów obronnych wewnętrznego pierścienia miasta.
Kościół Św. Jana
Najsłynniejsza i zarazem najładniejsza z bram miejskich - Bayertor.
Mutterturm
Twierdza Landsberg, gdzie wyrok odsiadywali uczestnicy puczu monachijskiego.


wtorek, 10 października 2017

Dawniej i dziś - Zapora wodna na rzece Eder (Edertal, Niemcy) 1943-2017


    Zdjęcie archiwalne przedstawia skutki nalotu bombowego na zaporę wodną w Edertal. Zostało wykonane kilka godzin po nalocie, rano 17 maja 1943 roku po zakończonej operacji "Chastise".

Niestety bujny drzewostan nie pozwolił na wykonanie zdjęcia z tego samego miejsca, co fotografia archiwalna.

Chcesz wiedzieć więcej o zaporze, skutkach nalotu i samej operacji "Chastise", kliknij tutaj.
Fotografia archiwalna: www.karigro.nl

niedziela, 8 października 2017

Operacja "Chastise" cz. 2 - zbombardowanie przez samoloty RAF zapory wodnej Eder (Edertal, Hesja, Niemcy).

   Wracamy do pilotów wykonujących zadanie w ramach operacji "Chastise". W części drugiej przedstawię Wam zaporę Eder i szczegóły ataku na nią przez kolejne załogi z 617. Dywizjonu.
   Wiemy, że zginęła załoga Astella i większość załogi Hopgooda. Maltby wraz ze swoją załogą przeprowadził ostatecznie udany atak na zaporę Möhne i wraz z samolotem pilotowanym przez Martina obrał powrotny kurs na bazę w Scampton. Gibson i Young nie mieli już podwieszonych bomb. Ich atak na Möhne nie był skuteczny, ale uważali, że ich doświadczenie przyda się kolegom nad zaporą Eder. Wraz z Lancasterami pilotowanymi przez Davida Shannona, Henry'ego Maudslaya i Lesa Knighta skierowali się nad - oddaloną o 72 km - zaporę Eder....

   Historia zapory wodnej na rzece Eder sięga początków XX wieku. W 1903 roku kanclerz Bernhard Heinrich Karl Martin von Bülow (1849-1929), cesarz niemiecki Wilhelm II Hohenzollern (1859-1941) i Friedrich Adolf Hermann von Waldeck-Pyrmont (1865-1946), podjęli decyzję o budowie tamy. Dwaj ostatni zostali oficjalnie patronami tego ogromnego przedsięwzięcia. Natomiast zlecenie na budowę zapory, dostała firma Philipp Holzmann AG, mająca swoją siedzibę we Frankfurcie nad Menem.
    Zapora ma 50 metrów wysokości oraz 400 metrów szerokości i jest jedną z największych tego typu w Europie. Głównym budulcem wybudowanej w latach 1908-1914 tamy, były kamienno-betonowe bloki. Zapora miała za zadanie regulować niedobory wody w miesiącach letnich, zapobiegać powodziom w miesiącach obfitujących w opady deszczu, oraz wytwarzać i generować energię elektryczną.

Budowa zapory Eder, 1911 rok (Fot. www.info-waldeck.de).
Budowa zapory Eder, 1912 rok (Fot. www.info-waldeck.de).
Budowa zapory Eder, 1913 rok (Fot. www.info-waldeck.de).
Budowa zapory Eder, 1914 rok (Fot. www.info-waldeck.de).
   Tworząc ten ogromny zbiornik, pozyskano z tego miejsca 300 tysięcy metrów sześciennych materiału potrzebnego do budowy. Aby jednak mógł on w tym miejscu powstać, trzeba było wysiedlić 700 mieszkańców. Opuszczone wsie Asel, Bringhausen i Berich zostały częściowo wyburzone, a po wybudowaniu zapory - zalane (podczas niskiego stanu wody w zbiorniku, widoczne są fragmenty wyższych budynków wynurzających się ponad lustro wody). Mieszkańcy w większości zostali przesiedleni do miejscowości leżących bezpośrednio przy rzece Eder, oraz do miasta uzdrowiskowego Bad Arolsen. Wykupienie gruntów, gdzie znajdowały się wymienione wioski, oraz kilometry dróg dojazdowych kosztowało państwo niemieckie 17,5 miliona złotych marek. Tama wraz z zabudowaniami kosztowała kolejne 7,5 mln złotych marek.
   Po uruchomieniu, budowla zaczęła odgrywać bardzo duże znaczenie strategiczne dla Niemców. Po za dostarczaniem energii elektrycznej, była także źródłem wody pitnej, oraz jednym z głównych punktów na wodnym szlaku żeglugi transportowej. Nie uszło to uwadze brytyjskim władzom, które zaczęły obmyślać plan, ewentualnego zniszczenia takich budowli w przyszłości.

Zdjęcie lotnicze wykonane przed atakiem przez doświadczonego pilota Spitfirea Mk IX, kapitana Gerry'ego Fray'a z 542. Dywizjonu stacjonującego w Benson (Fot. zbiory autora).
    Nie trzeba było zbyt długo czekać. Wybuch II Wojny Światowej sprawił, że do przedwojennych planów musiano powrócić. Istotą sprawy był fakt, że taki atak byłby możliwy tylko z powietrza i przy użyciu niekonwencjonalnych bomb. Na to w pierwszych dwóch latach wojny brytyjskie dowództwo wojskowe nie było jeszcze gotowe z kilku ważnych powodów. Jednym z nich był brak posiadania odpowiednich bomb do przeprowadzenia tego typu ataku. Przeprowadzenie ataku konwencjonalnymi bombami i trafienie w cel - zważywszy na silna obronę przeciwlotniczą - nie było możliwe. Zapory przeciwtorpedowe zainstalowane przez Niemców przy tamach, uniemożliwiały również przeprowadzenie ataku torpedowego.

Widoczne ślady po wyższym stanie wód z wiosennych i letnich miesięcy. Tylko przy wysokim stanie wód, zniszczenie zapory mogło spowodować największe straty w okolicach Zagłębia Ruhry (Fot. zbiory autora).
    Wszystko zmieniło się za sprawą brytyjskiego naukowca i konstruktora profesora Barnesa Wallisa (1887-1979), który skonstruował specjalną 4-tonową (zawierała materiał wybuchowy o masie 3 ton) bombę burzącą. Wyjątkowość skonstruowanej w zakładach Vickersa bomby, cechowała jej konstrukcja i sposób zrzucenia na wyznaczony cel. Bomba miała kształt walca i musiała zostać zrzucona ze specjalnie przebudowanego przedziału bombowego w samolotach Avro Lancaster Mk. III. Pilotowany samolot musiał lecieć z prędkością 370 km/h (około 200 węzłów), obniżyć lot do 18-20 metrów nad powierzchnią wody i zbliżyć się do celu na odległość 360 m (400 jardów). Tuż przed uzyskaniem przewidzianej odległości, uruchamiano specjalne urządzenie, które miało za zadanie wprowadzić bombę w lewostronny ruch obrotowy, dzięki czemu - nie tonąć pomimo swojej wagi - mogła kilkakrotnie odbijać się od powierzchni wody na zasadzie puszczanych przez nas "kaczek" z kamienia. Po dotarciu do celu, bomba tonęła i eksplodowała tuż przy ścianie na głębokości około 7,5 m. Próby skonstruowanej bomby przeprowadzano na modelu gipsowym w zakładach doświadczalnych w Watford niedaleko Londynu, na wyłączonej z użytku zaporze na zbiorniku wodnym Elan w Walii. Sześciotygodniowe szkolenie odbywało się m. in. w Leicestershire i Derbyshire w Wielkiej Brytanii, gdzie również znajdowały się zapory wodne. Bomba została zaakceptowana przez dowództwo 26 lutego 1943 roku, otrzymując nazwę kodową "Upkeep". W między czasie zaczęto planować zniszczenie tamy, nie tylko na rzece Eder, ale przede wszystkim podobnych zapór wodnych w pobliżu Zagłębia Ruhry - Möhne, Ennepe, Bever, Lister i Sorpe. Datę rozpoczęcia operacji ustalono na noc z 16 na 17 maja 1943 roku podczas pełni księżyca. W maju poziom wód w zbiornikach był zwykle najwyższy. Zaczęto więc szukać odpowiednich ludzi do wykonania tego karkołomnego zadania.

Piloci 617. Dywizjonu bombowego w bazie Scampton na kilka dni przed misją, maj 1943 r. Siedzą od lewej: F/L Les Munro (pochylony do przodu), F/L Joe McCarthy, P/O Frederick Spafford (bombardier z załogi Gibsona) i F/L David Shannon. Stoją od lewej: P/O Geoff Rice, F/O Richard MacFarlane (nawigator z załogi Rice'a), F/L Richard Trevor-Roper (tylny strzelec z załogi Gibsona). Na krzesłach siedzą: uśmiechnięty Guy Gibson i Ann Fowler (przyszła żona Davida Shannona) (Fot. www.hinckleypastpresent.org).
Cały proces kompletowania 21 załóg przewidzianych do tej niebezpiecznej misji, przedstawiłem szczegółowo w części pierwszej. Przypomnę tutaj jedynie zadania każdej z trzech formacji.

   Sformowano trzy formacje bojowe, które otrzymały następujące zadania:

Formacja nr. 1 - składała się z 9 samolotów (po trzy samoloty w każdej grupie). Tą grupą dowodził Wing Commander Gibson. Każda załoga, która z jakichkolwiek przyczyn nie mogła zrzucić bomb na cel główny - zaporę Möhne - miała skierować się na cel zapasowy w Edertal.
Formacja nr. 2 - składała się z 5 samolotów. Dowódcą grupy został Amerykanin Joe McCarthy. Celem formacji była zapora w Sorpe.
Formacja nr. 3 - również składała się z 5 samolotów. Dowódcą grupy został Cyril Anderson. Grupa ta stanowiła formację rezerwową, która miała wystartować dwie godziny później i kierować się na te cele główne, które nie zostały zbombardowane przez grupy nr 1 i 2, lub też kierować się na wyznaczone cele drugorzędne - zapory w Schwelm, Demel, Ennepe, Bever i Lister.
Dwie załogi z przyczyn zdrowotnych nie mogły wziąć ostatecznie udziału w akcji.

Zapora Eder - cel nocnej wyprawy brytyjskich bombowców. (Fot. zbiory autora).
   W tej części - poświęconej zaporze Eder - interesuje nas pięć załóg należących do formacji nr. 1 - to one zbombardowały zaporę Eder w nocy z 16 na 17 maja 1943 roku. Samoloty tej formacji zaczęły startować o godzinie 21:30 w liczbie trzech maszyn. Kolejne - również po trzy maszyny - startowały w odstępach 10-minutowych, kierując się w kierunku wysp Walcheren i Schouwen-Duiveland w południowo-zachodniej Holandii. Zbliżając się do lądu, piloci obniżyli lot do wysokości zaledwie 30 metrów dla uniknięcia wykrycia przez stacje radarowe. Ominięto główne bazy lotnicze w tej części Holandii, oraz stanowiska obronne Zagłębia Ruhry, kierując się najpierw na północ, a później na południe w kierunku celu - zaporze Möhne. W części pierwszej opisałem przygody tych załóg, jakie spotkały je nad lądem.
   Załogi samolotów Davida Johna "Dave'a" Shannona (samolot o oznaczeniu ED 929 AJ-L jak Leather), Henry'ego Erica Maudslay'a (ED 937 AJ-Z jak Zebra) i Lesli'ego "Lesa" Gordona Knight'a (ED 912, AJ-N jak Nuts) nie musiały zrzucać bomb na zaporę Möhne, ponieważ ta wcześniej została zniszczona przez ich kolegę. W towarzystwie samolotów Younga i Gibsona (ED 932 AJ-G jak George; bomba Gibsona eksplodowała przed tamą Möhne, nie wyrządzając jej szkody), wszyscy obrali kurs na cel zapasowy na rzece Eder.
   Zapora na rzece Eder nie była chroniona przez artylerie przeciwlotniczą, co przy trudnych warunkach terenowych pozwoliło dotrzeć bezpiecznie nad cel. Tutaj nie obrona przeciwlotnicza, a właśnie umiejscowienie zapory Eder było dużym problemem dla atakujących załóg. Najprawdopodobniej to właśnie z tego powodu powodu zapora nie była chroniona przez Niemców. Uważali oni, że atak na znajdującą się w trudnym terenie zaporę Eder jest praktycznie niemożliwy. Nie mylili się. Otaczające zaporę góry porośnięte były gęstym drzewostanem, przez który co jakiś czas przebiegała linia wysokiego napięcia. Jakby tego było mało, to odcinek jeziora przed tamą był zbyt krótki, aby nadlecieć na niego od strony gór, obniżyć samolot, ustawić parametry i zaatakować skutecznie zaporę. Natomiast od zachodu - gdzie jezioro miało długi, prosty odcinek - zakręt w stronę zapory był tak ostry, że nie sposób było wymanewrować ogromnym Lancasterem na małej wysokości tak, aby ustawić się czołem do celu. Wspomnieć też trzeba, że w pobliżu zapory i bezpośrednio nad nią zalegała gęsta mgła.
   Pierwszy nad zaporą pojawił się Gibson, który natychmiast przeleciał nad wąskim i krętym jeziorem, aby ocenić sytuację. Chwilę później dołączył do niego Young. Teraz obaj krążyli nad jeziorem i zaporą i wyszukując we mgle wszelkich punktów orientacyjnych potrzebnych do wykonania skutecznego ataku.
   Największe trudności z dotarciem nad zaporę miała załoga Dave'a Shannona, która dotarła nad cel dopiero po wystrzeleniu przez Gibsona czerwonej flary. Teraz już wszystkie maszyny znajdowały się nad Eder i krążyły nad nią przez kilka chwil w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara. Wszyscy zastanawiali się w jaki sposób zrobić bezpieczne podejście do zapory, aby jeszcze pozostał czas na skorygowanie ustawień samolotu i zrzucenie w odpowiedniej odległości od tamy bomby. Zakręt mierzei był oddalony od zapory jedynie o 780 metrów. Z takiego dystansu, to załogi powinny już szykować się do zrzucenia bomby, aby ta miała możliwość jeszcze kilkakrotnie odbić się od tafli wody. Najdłuższy odcinek mierzei - od zapory do linii brzegowej - wynosił około 1200 metrów, co przy 30-tonowym Lancasterze i jego spowolnionych reakcjach na zmiany kierunku ruchu, także było niewystarczającym dystansem.

Współczesne zdjęcie przedstawiające kierunek, skąd nadlatywały samoloty 617. Dywizjonu bombowego (Fot. zbiory autora)
   Kiedy zakłopotani piloci stwierdzili, że będą - pomimo tych trudności - atakować cel, pozostawało do rozwiązania jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Chodzi mianowicie o jedynie 500-metrową przestrzeń tuż za zaporą, którą ze wszystkich stron otaczał dosyć wysoki grzbiet wzgórz blokujący bezpieczne wznoszenie się i przelot. Niektórzy lotnicy zdawali sobie sprawę, że może się to okazać bardziej niebezpieczne od artylerii przeciwlotniczej wroga chroniącej zaporę Möhne. Jednak nikt nie zamierzał rezygnować. Przecież w chwili rezygnacji, śmierć ich kolegów byłaby bezsensowna.

Odcinek jeziora przed tamą był zbyt krótki, aby nadlecieć na niego od strony gór, obniżyć samolot, ustawić parametry i zaatakować skutecznie zaporę. Mimo to załogi podjęły skuteczna próbę ataku (Fot. zbiory autora).
   Gibson, który swoją bombę zrzucił na tamę Möhne, ubezpieczał kolegów nad celem, będąc w gotowości do ostrzeżenia przed niebezpieczeństwem pilota atakującej maszyny. Samolot pilotowany przez Shannona podchodził do ataku jako pierwszy od strony zamku Waldeck, skręcając natychmiast po jego minięciu w lewo. Każda z prób okazała się niewystarczająca, dlatego po wykonaniu sześciu nieudanych podejściach, wycofał się. Problemem okazało się dostosowanie wysokości i prędkości po nurkowaniu i ostrym skręcie samolotu przy podejściu do celu. Shannon miał także problemy z wyciągnięciem w górę ogromnego samolotu z obracającą się 4-tonową bombą tuż za zaporą. Jeden z takich przelotów o mało nie skończył się katastrofą. Pilot wykonawszy ostry skręt w prawo na maksymalnie otwartych przepustnicach, dosłownie otarł się o szczyt wzgórza. Zbliżała się godzina 01:30, kiedy Gibson zdecydował, aby do próby przystąpiła kolejna załoga.
   Drugi do ataku podchodził Maudslay. Także on przy dwóch pierwszych próbach miał problemy z wyjściem znad mierzei i wyrównaniu lotu względem celu. Przy trzeciej próbie wydawało się, że manewr się udał. Celowniczy Fuller zwolnił podwieszoną pod kadłubem bombę. Na zegarze była godzina 1:45 w nocy. Ta jednak - po zbyt późnym zwolnieniu względem celu - uderzyła w szczyt tamy, eksplodując i nieznacznie ją uszkadzając. Jednak eksplozja bomby na powierzchni poważnie uszkodziła samolot, który od razu obrał kurs powrotny do bazy. Chwilę później, Shannon podjął siódmą próbę zniszczenia zapory. Bomba odbiła się dwa razy, uderzyła w ścianę zapory i wybuchła. Niestety i tym razem bomba nawet nie uszkodziła celu.

Zniszczona zapora Eder w dniu 18 maja 1943 roku. W tle widoczny zamek Waldeck zza którego załogi Lancasterów rozpoczynały podejście do zapory podczas ataku (Fot. www.hna.de).
   Gibson wywoływał co jakiś czas przez radio Astella. Pozostała bowiem tylko jedna szansa na zbombardowanie celu. Bombę miał teraz jedynie samolot Knight'a. Niestety w radiu panowała cisza. Gibson i pozostali nie wiedzieli, że Astell już od jakiegoś czasu nie żył.
   Przed godziną drugą w nocy Les Knight wykonał swoje pierwsze podejście. Ze względu na uciążliwe jazgoty (każdy próbował im teraz doradzić) pozostałych załóg w radiu, radiooperator Knight'a dostał rozkaz, aby je wyłączyć. Lecąc w skupieniu, Knight postanowił pierwsze podejście wykonać, jako lot pozorowany. Po jego wykonaniu bardzo szybko wywnioskował, że musi wykonać podejście bardziej na lewo i po większym łuku niż to pierwsze. Drugie podejście było wręcz idealne. Bomba została zrzucona około 400 metrów od zapory. Potężny "walec" wykonawszy trzy kozły na wodzie i zatonął tuż przy tamie. Zgodnie z oczekiwaniami, bomba eksplodowała w idealnym miejscu, doprowadzając do przerwania tamy. Ogromne ilości wody zaczęły gwałtownie wylewać się przez wyrwaną dziurę w zaporze. "To był fascynujący widok, którego nigdy nie zapomnę" - powiedział później nawigator Harold Hobday. Można było nadać do bazy sygnał "Dinghy!".

Dinghy! - ogromna zapora została zniszczona. Jasny ślad na środku, wskazuje miejsce wyrwy spowodowane przez eksplozję skaczącej bomby (Fot. Zbiory autora).
   Kiedy uszkodzony samolot Maudslay'a był już kilkanaście minut lotu od zapory Eder, pozostałe cztery załogi także obrały kurs powrotny do domu. Henry Eric Maudslay nigdy się nie dowiedział o zniszczeniu zapory przez swoich kolegów, ponieważ wśród wielu poważnych uszkodzeń w tylnej części jego samolotu, uszkodzeniu uległo także radio. Pilot natomiast wraz z całą załogą zdołał dolecieć jedynie w pobliże holenderskiej granicy.
   Kiedy ich maszyna przelatywała nad miastem Emmerich nad Renem, odezwała się artyleria przeciwlotnicza wroga, która - ze względu na duży skład oleju napędowego - była tutaj gęsto rozstawiona. Nigdy już się nie dowiemy, dlaczego Maudslay wybrał drogę powrotną bezpośrednio nad miastem. Faktem jest, że uszkodzony samolot Maudslay'a, został zestrzelony przez obsługę FlaK (niem. Flugabwehrkanone), w załodze której był 16-letni Johannes Doerwald (rocznik 1927). Palący się Lancaster runął na ziemię na północ od miasta. Cała załoga zginęła na miejscu.

   Z pierwszej fali wracały zatem do bazy ostatnie cztery załogi. Przezorny Gibson wybrał dłuższą - ale teoretycznie bezpieczniejszą - trasę powrotną do Scampton. Wiodła ona bardziej na północ w kierunku holenderskiego Zwolle, pozostawiając jednocześnie Emmerich dosyć daleko z lewej strony. Lancaster leciał teraz z maksymalną prędkością połykając spore ilości paliwa. Załoga była jednak spokojna, wiedząc, że i tak wystarczy go do bazy. W okolicy Elburga, Gibson wykonał kolejny skręt. Teraz lecieli bezpośrednio w kierunku Markermeer i dalej do Egmond aan Zee. Pilot znał te rejony, przecież jeszcze kilka miesięcy temu wykonywał tutaj loty bojowe. Wiedział, że w tym rejonie nad wybrzeżem niewiele jest stanowisk artylerii wroga. Nie pomylił się. Załoga bezpiecznie pokonała ostatni dystans nad wrogim terytorium i leciał już teraz nad morzem. Do bazy było coraz bliżej.
   Tą sama drogę wybrał także Young, który leciał jakieś piętnaście minut za Gibsonem. On także chciał jak najszybciej znaleźć się w Scampton i wreszcie odpocząć. O godzinie 02:58 samolot pilotowany przez - odznaczonego Zaszczytnym Krzyżem Lotniczym - Melvina Younga znajdował się niespełna kilometr od upragnionej morskiej przestrzeni oddzielającej Holandię od Wielkiej Brytanii. Właśnie przelatywał nad Castricum aan Zee położonego 8 km na południe od Egmond, kiedy jego samolot niespodziewanie oberwał. Były to jedne z pierwszych salw niemieckich żołnierzy obrony wybrzeża. Young nie miał ani możliwości, ani też czasu na jakąkolwiek reakcję. Leciał nisko, a widząc przed sobą płaską taflę wody, obniżył przed trafieniem wysokość jeszcze bardziej. Potężny 4-silnikowy Lancaster runął gwałtownie na piaszczystą mierzeję tuż przy brzegu. I tym razem nikt z załogi nie przeżył.

Anglicy: Pilot, Squadron Leader Henry Melvin "Dinghy" Young i Pilot, Squadron Leader Henry Eric Maudslay, którzy nie wrócili do bazy w Scampton. Wraz z całymi załogami zginęli w drodze powrotnej do Anglii zestrzeleni przez artylerię przeciwlotniczą wroga (Fot. www.thehistorypress.co.uk).
   Gibson leciał już jakiś czas nad morzem. Był skrajnie wyczerpany. Do bazy w Scampton pozostało jemu niewiele ponad godzinę lotu. Tuż za nim podążały maszyny pilotowane przez Shannona i Knighta. Obie załogi nie były niepokojone przez artylerię przeciwlotniczą wroga w drodze powrotnej. Tym samym trzy załogi pierwszej fali bezpiecznie wylądowały na lotnisku w Scampton. Były to zarazem jedyne załogi, które brały udział w ataku na zaporę Eder i bezpiecznie powróciły do bazy.
   Teraz należało oczekiwać wieści od załóg fali rezerwowej, które poleciały nad cele drugorzędne i od załogi McCarthyego, która - czego jeszcze nikt nie wiedział - była jedyną żyjącą załogą z drugiej fali....

   O 7:30 rano - 17 maja 1943 roku - z lotniska Benson wystartowały zwiadowcze samoloty Spitfire. Piloci mieli wykonać serię zdjęć, na podstawie których dowództwo Bomber Command miało oszacować rozmiar zniszczeń. Po powrocie do bazy i analizie zdjęć, okazało się, że otwór w tamie Eder po eksplozji bomby, był szeroki na 70 metrów i miał głębokość około 20 metrów licząc od szczytu. 160 milionów metrów sześciennych wody z impetem płynęło przez dolinę, siejąc śmierć i zniszczenie.

   Niemiecki ślusarz Werner Salz pracował u podnóża zapory w elektrowniach Hemfurth I i Hemfurth II. On, jako jeden z pierwszych widział nocny nalot ogromnych Lancasterów. "Około godziny 01:00 w nocy obudził mnie alarm przeciwlotniczy. Zaraz po tym usłyszałem krążące nad zaporą samoloty. Wstałem i natychmiast pobiegłem na wzgórze koło naszego domu. Samoloty przelatywały nad zaporą tak nisko, ze można było w świetle księżyca zobaczyć ich załogi w kokpicie" - opowiadał po latach. "Pierwsza ciężka bomba spadła do zbiornika około 01:30. Podczas trzeciej eksplozji pod nogami poczułem duży wstrząs. Domyśliłem się, że w bomba uderzyła właśnie w zaporę" - kontynuował. Salz miał rację. Bomba zrzucona przez Lesa Knighta rzeczywiście zniszczyła zaporę. Zanim nasz obserwator dotarł ze wzgórza do domu, woda już zalewała ulice miasta. "Ludzie uciekali w popłochu, szukali swoich krewnych" - opowiada dalej Werner Salz. Po chwili zastanowienia dodał: "Martwiłem się o kolegów z pracy, ponieważ wiedziałem, że na nocnej zmianie jest czterech mężczyzn. Zastanawiałem się, czy przeżyli. O świcie zobaczyliśmy sygnały świetlne z dachu elektrowni. Było tam trzech moich kolegów z pracy. Czwarty - mechanik Jakob Kurtz - zginął. Najprawdopodobniej nie zdążył uciec na dach. Dopiero w sierpniu, podczas prac pogłębiarskich w kanale Hemfurt I, jego ciało zostało znalezione pod grubą warstwą żwiru" - mówił zrozpaczony. W miejscowości Hemfurth woda zniszczyła większość budynków mieszkalnych, oraz gospodarczych.

Ludność znajdujących się przy rzece Eder miejscowości ratowali się uciekając na pobliskie wzgórza (Fot. zbiory autora).
   W oddalonym - w linii prostej o około 9 km - od zapory Bad Wildungen, Paul Danzglock widział błysk eksplodującej bomby. Kiedy poinformował o zniszczeniu zapory miejscowych policjantów, ci nie chcieli jemu wierzyć. Dopiero usłyszawszy alarm powodziowy, zorientowali się, że ten mówi prawdę. Paul Danzglock wraz z żoną w ostatniej niemal chwili wbiegli na pobliskie wzgórze. Dwie osoby, które biegły tuż za nimi, zostały porwane przez ogromną falę.
   Po zniszczeniu zapory, zalane zostały miejscowości w promieniu około 100 kilometrów. Rzeka Eder przerodziła się w rwącego "potwora", który "pożerał" wszystko, co stanęło na jego drodze. W pierwszych zalewanych miejscowościach woda sięgała dachów budynków. W miejscowości Bahnhof woda sięgała do pierwszego piętra. Jeden z mieszkańców widział, jak około 05:00 rano saperzy w łodziach poszukiwali we wodzie zwłok. woda dotarła do Kassel i parła dalej w kierunku miejscowości Hann Münden, gdzie zalała większość ulic na wysokości kilkudziesięciu centymetrów.

Miejscowości Hann Münden oddalona od zapory o 70 km (Fot. www.hna.de).
   W miejscowości Wolfershausen - oddalonej od zapory o około 35 km - woda wdarła się z tak wielkim impetem, że powaliła solidny, kamienny most kolejowy niszcząc cztery jego przęsła.

Most kolejowy z miejscowości Wolfershausen zniszczony przez rwącą falę powodziową (Fot. www.hna.de).
   W sumie po przejściu fali powodziowej stwierdzono, że zginęło 68 osób, a 213 budynków zostało całkowicie zniszczonych. Woda zniszczyła także kilkanaście mostów, linie wysokiego napięcia i wszystkie uprawy w powiecie Waldeck. W sumie zalanych zostało 4073 hektary pól uprawnych, łąk i ogrodów warzywnych. Ponadto na kilka miesięcy zostały przerwane dostawy energii z hydroelektrowni i ograniczyło dostęp do wody pitnej dla mieszkańców i ośrodków przemysłowych.

Pędząca woda z zapory Eder niszczyła wszystko na swojej drodze. (Fot. www.hna.de).
   Po zejściu fali, w każdej miejscowości organizowano zbiorowe pogrzeby zmarłych. W ceremonii brały udział najwyższe władze z regionu. Trumny niosła młodzież ze Służby Pracy Rzeszy (niem. Riechsarbeitsdienst, w skrócie RAD). Udział w uroczystościach brali także chłopcy z Hitlerjugend, funkcjonariusze miejscowej policji oraz żołnierze garnizonów wojskowych.
   Także zwierzęta wymagały szybkiej utylizacji. Wśród ruin leżały napuchnięte krowy, owce, świnie i wiele innych zwierząt. Smród był coraz większy, ale najbardziej obawiano się wybuchu epidemii. Mieszkańcy z pomocą odpowiednich służ bardzo szybko zabrali się za ten problem.
   Mieszkańcy zniszczonych miejscowości wspominają także, że ich domy zostały naprawione przez pracowników z Organizacji Todt. Jakiś czas później władze przysłały transporty z meblami, narzędziami i prowiantem. Każda z rodzin otrzymała pomoc. 

Pomimo poważnych strat i problemów z precyzyjnym zrzutem bomb, Brytyjczykom udało się przerwać tamy na rzekach Moehne i Eder. Trzeci cel, zapora na rzece Scorpe, wytrzymała eksplozję jednej bomby. Fale powodziowe osiągające 10 metrów wysokości zniszczyły kilkaset zakładów i domów, oraz zalały wiele miasteczek i wsi. Śmierć poniosło około 1,6 tysiąca osób, w większości jeńców wojennych, którzy nie mogli uciec z obozów położonych w pobliżu fabryk. Zniszczenie tam wywołało czasowe poważne niedobory energii elektrycznej, co krótkotrwale istotnie wpłynęło na produkcję w Zagłębiu Ruhry. Skutki nalotu okazały się być jednak znacznie mniejsze niż liczyli Brytyjczycy. Niemcy zdołali szybko przeprowadzić naprawy. Główną korzyścią okazał się wielki sukces propagandowy. "The Dambusters" szybko stali się bohaterami i ich legenda jest kultywowana do dzisiaj. (http://www.tvn24.pl)
Wyrwa miała 70 metrów szerokości i 20 metrów głębokości, licząc od szczytu tamy (Fot. www.hna.de).
Remont zniszczonej zapory stanowił ogromne obciążenie finansowe budżetu, którym dysponował Albert Speer (Fot. www.wasserstand.edersee.de).
   W latach 1990-1994, zapora przeszła gruntowny remont, który według specjalistów pozwoli jej funkcjonować przez najbliższe 100 lat.

Skład załóg biorących udział w bombardowaniu zapory wodnej Eder:

 Avro Lancaster B Mk. III typ 464 (ED 929 AJ-L jak Leather):

- Pilot, Flight Lieutenant David John "Dave" Shannon, Australijczyk (27.05.1922 - 08.04.1993)
- Flight Engineer, Sergeant Robert Jack "Bob" Henderson, Anglik (17.06.1920 - 18.02.1961)
- Nawigator, Flying Officer Daniel Revie Walker, Kanadyjczyk (20.11.1917 - 17.11.2001)
- Radiooperator, Flying Officer Brian Goodale, Anglik (12.06.1919 - 16.12.1977)
- Bombardier, Flight Sergeant Leonard Joseph Sumpter, Anglik (20.09.1911 - 30.11.1993)
- Przedni strzelec, Sergeant Brian Jagger, Anglik (09.11.1921 - 30.04.1944, zginął w katastrofie lotniczej myśliwca podczas lotu ćwiczebnego)
- Tylny strzelec, Flying Officer Jack Buckley, Anglik (01.05.1919 - 06.05.1990)

Pilot, Flight Lieutenant Australijczyk David John "Dave" Shannon (Fot. www.gettyimages.de).
Avro Lancaster B Mk. III typ 464 (ED 937 AJ-Z jak Zebra):

- Pilot, Squadron Leader Henry Eric Maudslay, Anglik (21.07.1921 - 17.05.1943)
- Flight Engineer, Sergeant John Marriott, Anglik (19.01.1920 - 17.05.1943)
- Nawigator, Flying Officer Robert Alexander Urquhart, Kanadyjczyk (02.08.1919 - 17.05.1943)
- Radiooperator, Warrant Officer Allen Preston Cottam, Kanadyjczyk (29.08.1912 - 17.05.1943)
- Bombardier, Pilot Officer Michael John David Fuller, Anglik (28.04.1920 - 17.05.1943)
- Przedni strzelec, Flying Officer William John "Johnny" Tythelreigh, Anglik (08.11.1921 - 17.05.1943)
- Tylny strzelec, Sergeant Norman Rupert Burrows, Anglik (31.08.1914 - 17.05.1943)

 Avro Lancaster B Mk. III typ 464 (ED 912 AJ-N jak Nuts):

- Pilot, Pilot Officer Leslie "Les" Gordon Knight, Australijczyk (07.03.1921 - 16.09.1943, zginął kiedy samolot zahaczył o drzewa podczas nalotu na Dortmund Ems)
- Flight Engineer, Sergeant Raymond Ernest Grayston Anglik (13.10.1918 - 16.09.1943, zginął kiedy samolot zahaczył o drzewa podczas nalotu na Dortmund Ems)
- Nawigator, Flying Officer Harold Sydney Hobday, Anglik (28.01.1912 - 16.09.1943, zginął kiedy samolot zahaczył o drzewa podczas nalotu na Dortmund Ems)
- Radiooperator, Flight Sergeant Robert George Thomas Kellow, Australijczyk (13.12.1916 - 12.02.1988)
- Bombardier, Flying Officer Edward Cuthbert Johnson, Anglik (03.05.1912 - 01.10.2002)
- Przedni strzelec, Sergeant Frederick Edwin Sutherland, Kanadyjczyk (26.02.1923 - 21.01.2019)
- Tylny strzelec, Sergeant Harry Earl O'Brien, Kanadyjczyk (15.08.1922 - 12.09.1985)
 
Zdjęcie lotnicze przedstawiające zaporę Eder kilkadziesiąt godzin po nalocie. Na miejscowości położone w dolinie wypłynęło 160 mln metrów sześciennych wody. (Fot. zbiory autora).

Koniec części 2.
   Dalsze losy załóg 617. Dywizjonu bombowego i los pozostałych zapór wodnych poznacie w kolejnej części operacji "Chastise" opisanej na moim blogu. Tym razem przedstawię Wam historię zapory Sorpe.

   Odwiedzając zaporę dzisiaj, można wyobrazić sobie przebieg tej niezwykłej operacji wojskowej. Przechadzając się po samej budowli możemy podziwiać jej wielkość, oraz piękno roztaczającej się z niej okolicy. Możemy wykupić także rejs statkiem wycieczkowym po wodach Edersee, lub wybrać jeden z kilku szlaków turystycznych prowadzący do punktów widokowych. Polecam także odwiedzenie Sperrmauer Museum Edersee, w którym można zobaczyć wiele archiwalnych zdjęć przedstawiających zniszczoną zaporę, oraz wiele ciekawych eksponatów, wraz z wykonaną makietą zbombardowanej tamy. Powinniśmy również odwiedzić znajdujący się około 6 km dalej - Zamek Waldeck, który góruje nad okolicą.

Widoczne miejsce (jasne miejsce na środku zapory), gdzie 17 maja 1943 roku uderzyła bomba zrzucona przez Lesa Knighta. (Fot. zbiory autora).
   Dojazd do zapory wodnej Eder jest prosty. Wystarczy kierować się na Kassel, a stamtąd drogą krajową nr 253 i 485 od południowego wschodu kierować się na miejscowość Edertal, lub drogą krajową nr. 251 i 485 od północnego wschodu również kierować się na Edertal. Już kilkanaście kilometrów przed miejscowością ustawione są znaki wskazujące odpowiedni kierunek do tamy.

Kraj: Niemcy
Miejscowość: Edertal
Strona internetowa: www.edersee.de
Godziny otwarcia: Wejście na tamę jest możliwe przez wszystkie dni w roku, bez ograniczeń czasowych.
Parking: W okolicy wszystkie parkingi są płatne - cena w zależności od czasu, jaki tam spędzimy (nie mniej niż 2 euro).

Zdjęcia (o ile nie zostało to oznaczone inaczej) pochodzą ze zbiorów autora, październik 2017 r.

Mapa dojazdu: