niedziela, 29 września 2019

Dawniej i dziś - budynek cegielni w niemieckim obozie koncentracyjnym Neuengamme (Hamburg, Niemcy) 1940/41-2019


   Kiedy niemieckie wojska szykowały się do wojny, w Berlinie i innych miastach snuto wielkie plany na przyszłość. Jednym z nich była - przewidziana na ogromną skalę - rozbudowa Hamburga. Według planów miały tam powstać m. innymi luksusowe dzielnice z wielkimi budynkami, które miały być wizytówką regionu i całej Rzeszy Niemieckiej. Oprócz setek rąk do pracy, potrzebne były do tego jednak ogromne ilości materiałów budowlanych....

środa, 25 września 2019

"Czołgista. Z 11 Dywizją Pancerną od bitwy w Ardenach po dzień zwycięstwa" - J. Ted Hartman



  Będąc jakiś czas temu w księgarni, mój wzrok przykuła fajna okładka na której widniały czołgi typu Sherman, godło amerykańskiej 11. Dywizji Pancernej i zdjęcie bardzo młodego człowieka. Oczywiście bardzo mnie ta pozycja zainteresowała, zwłaszcza, gdy okazało się, że są to wspomnienia tego młodego człowieka z okładki - kierowcy czołgu J. Teda Hartmana.
  "Czołgista. Z 11 Dywizją Pancerną od bitwy w Ardenach po dzień zwycięstwa" to wspomnienia człowieka, który tak naprawdę zamiast kierowcą czołgu chciał zostać lekarzem medycyny. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dla zrealizowania tego celu.... wstąpił on do armii.

wtorek, 24 września 2019

Muzeum Pamięci Bitwy pod Verdun (fr. Memorial de Verdun) - Fleury-devant-Douaumont (Meuse)

   Muzeum Pamięci Bitwy pod Verdun (fr. Memorial de Verdun) jest jednym z ważniejszych placówek tego typu w Europie, które poświęcone jest I wojnie światowej. To miejsce, który każdy, kto interesuje się I wojną światową (ale nie tylko) powinien zobaczyć.

Muzeum Pamięci Bitwy pod Verdun (fr. Memorial de Verdun) w Fleury-devant-Douaumont.
   Muzeum Pamięci Bitwy pod Verdun zostało otwarte 17 września 1967 roku z inicjatywy Maurice'a Genevoix'a - znanego francuskiego pisarza i byłego żołnierza I wojny światowej, który został ciężko ranny w kwietniu 1915 roku. Prezydent Francuskiego Narodowego Komitetu Pamięci o Verdun (fr. Comite National du Souvenir de Verdun) podjął starania dotyczące budowy tej placówki już w 1960 roku. Inicjatywa zakończyła się sukcesem dzięki wsparciu rządu francuskiego, weteranów i władz samorządowych wszystkich francuskich prowincji.

wtorek, 17 września 2019

Kapitan Thomas Moffatt Burriss - 504. Pułk Piechoty Spadochronowej (dowódca kompanii "I"), 82 Dywizji Powietrznodesantowej Armii Stanów Zjednoczonych

   Thomas Moffatt Burriss urodził się 22 września 1919 roku w Anderson w Południowej Karolinie. W tym niewielkim miasteczku leżącym nad ogromnym jeziorem Hartwell, mały Thomas dorastał na farmie rodziców. Ci - kilka lat później - postanowili wysłać swojego syna do oddalonego o niespełna 20 mil Uniwersytetu Clemson, gdzie uzyskał licencjat. Następnie podjął pracę, jako nauczyciel w odległym o 155 mil Orangeburgu. W krótkim czasie Pan Burriss doczekał się czwórki dzieci - trzech synów i córki. Żył pełnią życia, kiedy usłyszał o wybuchu wojny: "w niedzielny poranek wraz z przyjaciółmi z Orangeburga słuchaliśmy wiadomości w radiu. Nagle usłyszeliśmy, że miejsce zwane Pearl Harbor zostało zbombardowane. Wszyscy spojrzeliśmy na siebie pytająco. Pearl Harbor? Gdzie jest Pearl Harbor? Jeden z przyjaciół powiedział, że jest to na Filipinach". Louisa Hay - przyszła żona Burrissa - słysząc o tym, natychmiast się zdenerwowała. "Jej brat przebywał właśnie tam od kilku dni. Próbowaliśmy ją pocieszyć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Wiedzieliśmy jednak, że tak nie będzie". Po chwili Burriss dodał: "wtedy zdałem sobie sprawę, że będę powołany do armii. Następnego dnia prezydent Roosevelt ogłosił, że jesteśmy w stanie wojny z Japonią". Burriss wstąpił do wojsk powietrznodesantowych, bo słyszał, że służący tutaj żołnierze są najlepsi. A On chciał walczyć z najlepszymi.

Fort Benning, Georgia - tutaj swoją służbę rozpoczął Moffatt Burriss (fot. zbiory autora).
Zawsze uśmiechnięty kapitan Thomas Moffatt Burriss (fot. www.forgodandcountry.com).
   Szkolenie było katorżnicze, ale wiedział, ze tak musi być, aby być najlepszym i aby przeżyć. Thomas Burriss swój pierwszy strzał w życiu oddał w Maroku podczas przygotowań do inwazji na Sycylię, która miała być chrztem bojowym amerykańskiej 82. Dywizji powietrznodesantowej w której służył. Dla samego Burrissa miała być jednocześnie "zemstą" na niemieckich żołnierzach za to, że nie mógł być przy kochanej żonie podczas narodzin i śmierci swojego kolejnego dziecka, które zmarło po kilku minutach. "Byłem zdecydowany zrobić wszystko co w mojej mocy, aby pokonać Hitlera i powrócić do mojej pogrążonej w żałobie żony" - wspominał po latach tamten moment.
   Operacja "Husky" rozpoczęła się dla Burrissa i jego żołnierzy źle. Złe warunki atmosferyczne spowodowały rozrzucenie połowy żołnierzy na bardzo dużym obszarze. Z dala od zaplanowanych stref zrzutu. Samolot w którym leciał Burriss trafił pod intensywny ogień artylerii przeciwlotniczej wroga, co skutkowało skokiem z dala od planowanego punktu zrzutu spadochroniarzy wchodzących w skład 504. Pułku Piechoty Spadochronowej w którym służył. W rezultacie Burriss i dwóch jego towarzyszy znalazło się około 35 mil od docelowego miejsca zrzutu. Napotkawszy po drodze żołnierzy brytyjskich, cała trójka przyłączyła się do nich, aby kontynuować marsz do wyznaczonego celu X - miejscowości Nescemi. Po krótkim pobycie w Tunezji, 504. Pułk desantowano w okolicy Salerno. W październiku cały 504. Pułk Piechoty Spadochronowej skierował się do Neapolu celem odpoczynku. Po siedmiu dniach jednostka Burrissa otrzymała rozkaz skierowania się do górskiej miejscowości Venafro. Wyczerpujące walki dały w kość Burrissowi i jego towarzyszom. Kiedy nadszedł kolejny rozkaz nasz bohater i pozostali żołnierze cieszyli się, że zostaną zluzowani. Nie wiedzieli jednak, że ich radość będzie krótkotrwała - zostali wysłani do Anzio. Tam jednostka Burrissa natrafiła na liczne jednostki wroga, co w rezultacie doprowadziło do ciężkich strat. Jego jednostka straciła około 80% początkowego stanu osobowego. Burriss zdał sobie wówczas sprawę, że mordercze szkolenie tak naprawdę uchroniło resztę jego ludzi przed pewną śmiercią. W listopadzie 1943 roku jego jednostka powróciła do Irlandii, a Burriss został awansowany do stopnia kapitana.
 
Kapitan Burriss był ceniony i szanowany przez swoich podopiecznych (fot. www.forgodandcountry.com).
   Kiedy 6 czerwca 1944 roku 82. Dywizja powietrznodesantowa brała udział w inwazji w Normandii, jego pułk pozostał w Anglii. "Wszyscy byliśmy zrozpaczeni" - wspominał, dodając po chwili - "Miałem mieszane uczucia. To było wielkie przedsięwzięcie. Ale z drugiej strony siedziałem bezpiecznie w Anglii, co było trochę pocieszające".

   Podczas uzupełnień do kompanii dowodzonej przez kapitana Burrissa dołączył m. innymi 18-letni starszy szeregowy Walter E. Hughes, który tak wspomina ten czas: "kiedy wiedzieliśmy, że zbliża się termin związany z operacją "Market Garden" nie wiedziałem, jak zachować się podczas skoku i w bitwie. Rady udzielił mi szeregowy William E. Hahn, który kazał mi się trzymać blisko kapitana Burrissa, ponieważ - jak stwierdził - jest on kuloodporny". Po intensywnych przygotowaniach nadszedł czas do rozpoczęcia operacji "Market Garden" - desantu na terytoriom okupowanej Holandii celem wbicia klina pomiędzy jednostki niemieckie, co miało pozwolić na zajęcie Zagłębia Ruhry. Zadaniem jednostek powietrznodesantowych było zajęcie mostów m. innymi na rzece Waal i Renie. Trzeci batalion 504. Pułku Piechoty Spadochronowej otrzymał zadanie zabezpieczenia wzgórz w sąsiedztwie Groesbeek, mostu w Grave i mostu na kanale Moza-Waal. Wówczas jeszcze Thomas Moffatt Burriss - jako dowódca kompanii I z 504. Pułku - nie wiedział, ze przyjdzie jemu wziąć udział w jednej z najbardziej heroicznych akcji podczas wojny. Burriss wraz z żołnierzami z kompanii I został zrzucony w pobliżu północnego końca mostu w Grave. Burriss wraz ze swoimi ludźmi bardzo szybko osiągnęli swój pierwszy cel, opanowując 250-metrowej długości most. "To było, jak piknik. Nigdy nie mieliśmy tak łatwego treningu" - powiedział po latach.

Kompania I przed skokiem w Holandii. Kpt. Burriss stoi z pistoletem maszynowym Thompson (fot. zbiory autora).
   Kiedy kompania I pod dowództwem kapitana Burrissa dotarła do Diervoort, nic nie zapowiadało jeszcze najgorszego. Sytuacja zaczęła się mocno komplikować dopiero przy moście w Nijmegen, który nadal był w rękach Niemców. I choć zdołano opanować niewielki most na kanale Moza-Waal, to priorytetem był most w Nijmegen, który spinał dwa - oddalone od siebie o około 400 metrów - brzegi rzeki. Wybór padł na oddalony o około 2 km od mostu drogowego, odcinek znajdujący się po zachodniej stronie miasta, nieopodal budynków elektrowni PGEM. Kiedy kapitan Burriss w towarzystwie pułkownika Reubena H. Tuckera, majora Juliana Cooka i dowódców kompanii 3. batalionu wspięli się na wyższe piętro budynku zobaczyli niesamowity widok. "Mieliśmy panoramiczny widok na okolicę. (...). Po wirujących, pieniących się wodach mogliśmy stwierdzić, że prąd rzeki jest silny. (...). Przez lornetkę widzieliśmy pozycje karabinów maszynowych wroga ustawionych wzdłuż grobli, a także na płaskim terenie wokół niej. Obserwowaliśmy obsługi moździerzy i stanowiska artylerii ustawione za groblą" - wspominał po latach Burriss. Na pokonanie szerokiej, rwącej rzeki wyznaczono godzinę 14:40 co było czystym szaleństwem. Na dodatek spadochroniarze mieli przeprawiać się w niewielkich, płóciennych łodziach szturmowych, czego jeszcze nigdy nie robili. Generał brygady James M. Gavin rozkazał 27-letniemu majorowi Julianowi Cookowi i jego ludziom wykonanie tego samobójczego zadania.
   Żołnierze zniecierpliwieni i pełni obaw czekali na dostarczenie łodzi. Jakież było ich zdumienie, kiedy zobaczyli ich stan - brak wioseł, brak desek napinających, a niektóre z nich były nieszczelne. Choć kapitan Buffett - dowódca jednej z kompanii - uznał ten plan za samobójczy, to rozkaz należało wykonać. Kapelan pułku - kapitan Delbert Kuehl - choć uważał to zadanie za niewykonalne, to zgłosił się na ochotnika, aby przeprawiać się razem z żołnierzami. "Uważałem, że jeśli żołnierze mieli mnie kiedykolwiek potrzebować, to właśnie podczas wykonywania tego zadania" - wspominał później. Zaczęto pośpiesznie zajmować miejsca w tych drewnianych skorupach - jak nazwali je żołnierze. W każdej z 26 łodzi znalazło się miejsce dla trzynastu spadochroniarzy i trzech saperów. Major Cook znajdując się w pierwszej łodzi wykrzyknął: "Naprzód żołnierze!". To co miało wydarzyć się za chwilę na długo zapadło w umysłach tym, którzy przeżyli to piekło. Zza pleców rozległy się strzały żołnierzy, którzy mieli osłaniać spadochroniarzy. Do akcji wkroczyły także brytyjskie czołgi, które ustawiły się na nasypie celem ostrzału przeciwległego brzegu. Spadochroniarze zaczęli brodzić w gęstej brzegowej mazi. Pokonanie tego krótkiego odcinka, kosztowało ich wiele sił, jednak był to dopiero początek. Kilka łodzi wywróciło się, a żołnierze powpadali do rwącej wody. Inne zaczęły się obracać niekontrolowanie w wirach rzeki. Jeszcze inne zatonęły od ciężkiego wyposażenia i znajdujących się w nich żołnierzy. Zasłona dymna postawiona przez żołnierzy z Pułku Leicestershire Yeomanry na dłuższą chwile zasłonił to, co działo się na wodzie. Tam przeprawiający się żołnierze zaczęli gubić wiosła. Wiosłowano więc kolbami swoich karabinów, a nawet samymi rękoma. Wybuchy z niemieckich dział zaczęły wyrzucać łodzie do góry, a szybkostrzelne pistolety maszynowe szatkowały wodę wokół łodzi, oraz znajdujących się w nich spadochroniarzy.
   Wokół łodzi kapitana Burrissa woda wręcz "wrzała" od pocisków wystrzeliwanych przez Niemców. Jeden z pocisków trafił sterującego łodzią sapera - starszego szeregowego Willarda Jenkinsa. Kilka sekund później, kolejny pocisk wbił się w jego głowę - zabijając go na miejscu, a Burrissa opryskując krwią i mózgiem kolegi. Kapitan Thomas Moffatt Burriss dostał odłamkiem 20 milimetrowego pocisku w bok, a dwaj inni spadochroniarze z jego łodzi zostali zabici. Ocalałe łodzie z żołnierzami zaczęły dobijać do brzegu. Nie było ich zbyt wiele - z 26 łodzi, do brzegu dotarło jedynie 11. Straty wśród przeprawiających się ludzi były bardzo duże. Łódź kapitana Burrissa - tracąc podczas przeprawy połowę ludzi - również dotarła do brzegu. Ten ranny w bok natychmiast po wyjściu na brzeg, wymiotował. Chwilę później już kierował się w kierunku grobli, wydając rozkazy swoim podkomendnym - "Ok chłopcy. Naprzód! I nie zatrzymujcie się pod żadnym pozorem". Następnie podbiegł wraz z sierżantem Haroldem R. Johnsonem do jednego z domów i wrzucił do środka granat, czym wyraźnie zaskoczył znajdujących się tam kilku Niemców. Drużyna kapitana Burrisa, wraz z drużyną kapitana Kappela skierowały się teraz w stronę północnego krańca mostu oczyszczając po drodze groblę. Kapitan Thomas Moffatt Burriss wraz z około 30 ludźmi kierował się po niemieckiej stronie wzdłuż grobli na wschód. Po drodze obeszli Fort Lent i nadal kierowali się w stronę mostu. Zdobywając północny kraniec mostu Burriss miał do dyspozycji jedynie 17 swoich żołnierzy....
   Trzeba tutaj wspomnieć o innym incydencie  - choć niektórzy liczący się autorzy książek twierdzą, że jest to mocno naciągana historia - z udziałem 24-letniego kapitana Burrissa. Kiedy pojawiły się brytyjskie czołgi, spadochroniarze bardzo się z tego powodu ucieszyli. Liczyli na wsparcie swoich sojuszników. Kiedy jednak czołgi zatrzymały się po przebyciu mostu, ich nadzieje zaczęły się rozwiewać. Według amerykanów czołgiści z Brytyjskiej Gwardii Grenadierów - widząc niemieckie stanowisko artyleryjskie - nie zamierzali ruszać do przodu. Wówczas zdenerwowany Burriss podbiegł do czołgu kapitana Petera Alexandra Carringtona i przystawiając jemu swojego Thompsona do głowy rozkazał ruszać dalej. Widząc niezadowalającą reakcję brytyjskiego oficera wykrzyknął: "Właśnie poświeciłem połowę swoich ludzi, którzy zginęli pod ogniem nieprzyjaciela, a Ty nie chcesz się ruszyć z powodu jednego działa! Jeżeli nie ruszysz tego pieprzonego czołgu, to rozwalę Ci łeb!" Carrington odpowiedział, że nie ruszy się bez rozkazów swojego przełożonego i schował się w luku swojego Shermana. Według relacji gwardzistów, żadna taka sytuacja nie miała oczywiście miejsca....
   W 2009 roku - 90-letni wówczas Thomas Moffatt Burriss - spotkał się twarzą w twarz ze swoim brytyjskim "wrogiem" - lordem, ministrem spraw zagranicznych w rządzie Margaret Thatcher i sekretarzem generalnym NATO Peterem Carringtonem. "Och, to Ty jesteś tym facetem, który nazwał mnie tchórzem" - tak brytyjski kapitan przywitał Burrissa podczas uroczystości w Nijmegen. "Naprawdę spodziewałeś się wtedy, że będę wykonywać rozkazy obcego dowódcy" - dodał. "Pamiętał mnie" - wspomina z uśmiechem na twarzy Burriss. "Wydaje mi się, że trochę sobie wówczas wybaczyliśmy" - dodał po chwili.

Zdjęcie lotnicze mostu w Nijmegen (fot. www.de.wikipedia.org).
   Po Sycylii, Włoszech i Holandii kapitana Burrissa i jego ludzi czekało kolejne trudne zadanie - powstrzymanie niemieckiej ofensywy w zaśnieżonych ardeńskich lasach. Hitler w akcie desperacji, zgromadził i rzucił do walki na granicy z Belgią kilkanaście dywizji liczących według szacunków nawet do 500 tysięcy żołnierzy. W 2011 roku kapitan Burriss podczas jednego z wywiadów powiedział, że bitwa o wybrzuszenie była "najbardziej zabójcza i niszczycielska podczas całej jego służby". "Niemcy zgromadziły tam wszystkie swoje siły" - dodał. Początkowo zaskoczone siły amerykańskie ustępowały pod naciskiem niemieckiego natarcia, jednak z każdym kolejnym dniem sytuacja zmieniała się na ich korzyść. Główna w tym zasługa lotnictwa, które po kilku dniach mglistej pogody mogło wreszcie wkroczyć do akcji. "O świcie w wigilię 1944 roku obudziły nas ekscytujące dźwięki silników naszych samolotów, dobiegające wysoko z góry" - wspominał Burriss w tym samym wywiadzie. "Przybyły nasze myśliwce. W ciągu kilku minut wzdłuż niemieckiej linii ujrzeliśmy i usłyszeliśmy wiele gwałtownych wybuchów" - kontynuował. "Wkrótce wyruszyliśmy w kierunku zachodnim ku granicy niemieckiej, często brnęliśmy w śniegu sięgającym do pasa" - opowiadał. 82. Dywizja powietrznodesantowa kierowała się teraz w kierunku niemieckich umocnień, zwanych Linią Zygfryda. 31 stycznia 1945 roku Burriss wraz ze swoimi ludźmi przekroczył granicę niemiecką i nawiązując walkę z wrogiem. 2 lutego około godziny 4:00 rano po zaciętej walce elementy 82. Dywizji zdobyły fortyfikacje.

Kapitan Burriss podczas krótkiej przerwy w Ardenach (fot. www.forgodandcountry.com).
   Po walkach w lesie Hurtgen - 19 lutego 1945 roku - "osiemdziesiąta druga" została odesłana do francuskiego Sissone celem odpoczynku. Do walki powróciła dopiero w kwietniu. Wczesnym rankiem 6 kwietnia elementy 504. Pułku Piechoty Spadochronowej przeprawiły się przez Ren w miejscowości Hitdorf nieopodal Leverkusen. I choć z 504. Pułku zginęło wówczas trzynastu spadochroniarzy, to tym razem szczęśliwie z kompani dowodzonej przez kapitana Burrissa nikt nie zginął. Pod koniec kwietnia przez rzekę Łabę w miejscowości Bleckede przeprawia się 505. Pułk. Następnego dnia oba pułki piechoty, wraz z 325. Pułkiem Piechoty Szybowcowej wkroczywszy na teren należący do gminy związkowej Makleburgii-Pomorza Przedniego spotykają żołnierzy radzieckich. Wszystkie trzy pułki skierowały się w okolice miejscowości Wöbbelin, gdzie zobaczyli obraz, który do końca życia mieli przed oczami.
   Kiedy żołnierz kompanii I sforsowali bramę niemieckiego obozu koncentracyjnego, ich oczom ukazał się makabryczny widok. Wszędzie widzieli, jak powiedział jeden z nich - "chodzące szkielety". Żołnierze odkrywali coraz to większe ilości ciał. Przybywszy jakiś czas później 307. Powietrznodesantowa Kompania Medyczna natychmiast zaczęła organizować punkt pierwszej pomocy. "Nigdy w życiu nie widziałem, żeby ludzie wyglądali tak makabrycznie. W jednym budynku znaleźliśmy ułożone w trzy rzędy leżących ciał. Inne znaleziono w wykopie o szerokości dziesięciu stóp" - wspominał po latach Burriss. W międzyczasie w lesie odnaleziono zbiorowe mogiły. I choć sam obóz funkcjonował jedynie przez dziesięć tygodni, to ciał było tak wiele, że podjęto decyzję o wykopaniu części z nich, zewidencjonowaniu i przeniesieniu m. innymi do parku pałacu w Ludwiglust. Tutaj zgromadzona miejscowa ludność przyglądała się ceremonii pogrzebowej zamordowanych więźniów. Niedługo potem Burriss i jego żołnierze otrzymali rozkaz kontynuowania marszu w kierunku Berlina.
   Ze względów politycznych jednostka kapitana Thomasa Moffatta Burrissa zatrzymała się w odległości około 90 mil od Berlina. Wówczas zniesmaczony Burriss, wraz z dwoma żołnierzami - porucznikiem i sierżantem - ze swojej kompanii postanowili przepłynąć Łabę i zdobycznym jeepem pojechać w kierunku Berlina. "Nie mogłem dłużej znieść tej bezczynności" - opowiadał. Powiedziałem im: "chodźmy przez rzekę, aby zobaczyć czy są tam jeszcze jacyś Niemcy". Po przejechaniu niewielkiego odcinka, cała trójka "wpadła" na niemiecki korpus pancerny. Burriss zachował zimną krew i natychmiast pomaszerował w stronę osłupiałego nazistowskiego generała mówiąc jemu, że przybył tutaj, aby zaproponować jemu i jego żołnierzom poddanie się. "Niemiecki oficer odszedł w stronę swoich oddziałów, odbył rozmowę z wyższym personelem, a kiedy wrócił do mnie, wyciągnął pistolet i wycelował go prosto w moje serce" - opowiadał Burriss. "Przyznaję, że w tym momencie cały się trząsłem ze strachu, ale oficer ten odwrócił pistolet rękojeścią w moją stronę w geście kapitulacji" - kontynuował kapitan. Thomas Moffatt Burriss i jego dwaj koledzy wzięli do niewoli 15 tysięcy! niemieckich żołnierzy. 23 maja 1945 roku w nieznanych okolicznościach kapitan Burriss stracił swojego ostatniego żołnierza z kompanii I - starszego szeregowca Clyde'a H. Armstronga z Nowego Jorku.

Praktycznie nie ma zdjęcia na którym Thomas Moffatt Burriss się nie uśmiecha (fot. www.forgodandcountry.com).
   Po kapitulacji Niemiec - w lipcu 1945 roku - Dywizja pojechała do Berlina, gdzie miała pełnić obowiązki okupacyjne. Kapitan Burriss był jednym z pierwszych amerykańskich żołnierzy, jacy wjechali do Berlina. Tutaj - 6 września 1945 roku - swój ostatni skok na służbie oddali żołnierze z 504. Pułku Piechoty Spadochronowej. Miało to miejsce na berlińskim lotnisku Tempelhof podczas uroczystości związanej z dowódcą rosyjskiej strefy okupacyjnej marszałkiem Gieorgijem Konstantinowiczem Żukowem.
   3 stycznia 1946 roku brytyjski okręt "Queen Mary" zbliżał się do Statuy Wolności. Żołnierze 82. Dywizji powietrznodesantowej - po 422 dniach - wracali do domu. Wśród nich był zupełnie zmieniony młody człowiek - 25-letni kapitan Thomas Moffatt Burriss.

504. Pułk Piechoty Spadochronowej podczas skoku na lotnisku Tempelhof, 6 wrzesień 1945 r. (fot. www.gettyimages.de).
   Po powrocie do domu, Burriss założył odnoszącą sukcesy firmę budowlaną. Od 1950 do 1990 roku pełnił funkcję prezesa Burriss Construction Company. Przez 15 lat był członkiem Partii Republikańskiej Izby Reprezentantów Południowej Karoliny. W latach 1977-1992 reprezentował hrabstwo Richland w Południowej Karolinie.

   Kapitan Burriss po wojnie regularnie utrzymywał kontakty z innymi weteranami ze swojej jednostki. Wielokrotnie przylatywał do Europy, biorąc udział w uroczystościach rocznicowych w Holandii. Odwiedzając Nijmegen w 1993 roku, został zaproszony na obchody 50. rocznicy wyzwolenia Holandii, które miały się odbyć w następnym roku. Punktem kulminacyjnym obchodów była rekonstrukcja przeprawy przez rzekę Waal. Wówczas po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat Burriss ponownie skoczył na spadochronie wraz z członkami grupy Pathfinder Holland. Zapytany przed skokiem, czy się denerwuje, odparł z uśmiechem - "Nie. Ani trochę. Gdybym się denerwował, nie zrobiłbym tego. To będzie zabawa i nowe doświadczenie". Zaraz potem z uśmiechem dodał: "Jedynym rozczarowaniem jest to, że nie mogę skoczyć solo". Skok z ziemi oglądało jego trzech synów i córka, ich troje małżonków, siedmioro wnucząt i ośmiu najbliższych przyjaciół. W 2009 roku - tuż przed swoimi 90 urodzinami - ponownie zdecydował się na skok na spadochronie. po skoku w gronie najbliższej rodziny wspominał swój udział w II wojnie światowej: "To były najcięższe dwa i pół roku mojego życia". Kiedy rok później ponownie pojawił się w Holandii tak wspominał okres służby w Europie: "Powiedziano nam, że jako spadochroniarze jesteśmy najlepsi, zostaliśmy wyszkoleni do bycia najlepszymi i tak też przez cały okres uważaliśmy". Po chwili zadumany dodał: "Mieliśmy trzy zadania do wykonania. Pokonać wroga, przywrócić pokój i wrócić cało do naszych bliskich. Nikt nie uchylał się przed tym obowiązkiem i nikt się nie wycofał. Wielu oddało życie. Nasz wskaźnik ofiar był ogromny, a trudności z jakimi mieliśmy do czynienia wydawały się niekończące. Mieliśmy swój udział w wygraniu wojny i zachowaniu pokoju i wolności na całym świecie". Kapitan Burriss za każdym razem będąc w Holandii podkreślał, że Holendrzy nie zapomnieli o ofierze, jaką ponieśli on, jego towarzysze i żołnierze innych narodowości w wyzwoleniu tego kraju. Zawsze zwracał uwagę na świeże kwiaty składane pod pomnikami upamiętniającymi amerykańskich spadochroniarzy.

Kpt. Burriss stoi pomiędzy członkami grupy GRH Jack of Diamonds oraz GRH 101 Airborne, Holandia, wrzesień 2014 r.
Kapitan Burriss z jednym ze swoich synów w Groesbeek w Holandii, wrzesień 2014 r.
   Za swoje zasługi kapitan Thomas Moffatt Burriss otrzymał srebrną gwiazdę, trzy brązowe gwiazdy, oraz purpurowe serce za ranę odniesioną w Holandii. Podczas obchodów w Holandii on i inni weterani zostali uhonorowani przez królową Beatrix. W 2009 roku otrzymał także Srebrny Medal Miasta Nijmegen. Oprócz tego uhonorowano Burrissa prezydenckim odznaczeniem francuskim i belgijskim.
   W 2000 roku Burriss opublikował swoje wspomnienia zatytułowane "Strike and Hold". Kapitan Thomas Moffatt Burriss dwukrotnie był żonaty - z Louisą Hay i Jean Wheelwright.

   Ja miałem przyjemność poznania Pana Burrissa w Holandii podczas obchodów rocznicowych związanych z operacją "Market Garden" w 2014 roku. Zapamiętałem go, jako bardzo miłego i skromnego człowieka z dużym poczuciem humoru. Pamiętam sytuację kiedy ustawiając się do wspólnej fotografii zaproponowaliśmy Panu Burrissowi, aby usiadł na krzesełku, na co on odpowiedział - "w żadnym wypadku!" Natomiast podczas składania nam przez Pana Burrissa autografów zaproponowaliśmy do picia wodę, odpowiedział z uśmiechem, że woli napić się coca coli.
   Spotkanie z Panem Burrissem na długo pozostanie w mojej pamięci. Było to dla mnie wielkie przeżycie i ogromny zaszczyt.

Holandia 2014 r. Uścisk dłoni z kapitanem Thomasem Muffettem Burrissem. Niezapomniane chwile....
Kapitan Burriss składa autograf na mojej fladze.

   Krótki film przedstawiający przyjazd w 2014 roku do muzeum w Groesbeek kapitana Thiomasa Muffetta Burrissa, oraz fragmenty jego wspomnień (źródło www.youtube.com).

   Kapitan Thomas Moffatt Burriss zmarł 4 stycznia 2019 roku w wieku 99 lat.

   Zdjęcia (o ile nie zostało to inaczej oznaczone) pochodzą z archiwum autora, wrzesień 2014 r.

niedziela, 8 września 2019

Muzeum kolejnictwa (Bahnbetriebswerk) - Arnstadt (Turyngia)

   Muzeum kolejnictwa (niem. Bahnbetriebswerk) to jedno z wielu miejsc do odwiedzenia w Turyngii. Dla pasjonatów kolejnictwa będzie to nie lada atrakcja.

   Muzeum znajduje się w otwartej w 1868 roku zajezdni kolejowej w Arnstadt. Początkowo niewielka zajezdnia z biegiem lat rozrosła się do sporych rozmiarów, a dwupoziomowe budynki wypełniło coraz więcej pracowników kolei. Wszystko za sprawą oddawania do użytku coraz to nowych odcinków linii kolejowej. Jeszcze przed końcem XIX wieku stwierdzono, że rozbudować trzeba także samą zajezdnię. W 1898 roku oddano do użytku jedną nową halę, zwrotnice prowadzące do kolejnych pięciu torowisk, oraz układ rozjazdów. W drugiej połowie XX wieku - ze względu na rozrost kolejnictwa w tym regionie - zbudowano dodatkowo magazyn koksu i części zamiennych, warsztaty spawalnicze i naprawcze. W latach 1994-1995 wszystkie zabudowania dostosowano do potrzeb związanych z otwarciem placówki muzeum. Dzięki temu dzisiaj możemy podziwiać całą infrastrukturę i potężną zajezdnię z 22 stanowiskami dla lokomotyw.

  Jeszcze w 2001 roku w całej placówce nie było ani jednej sprawnej lokomotywy. A dzisiaj? Sytuacja jest zupełnie odmienna. Sprawnych jest wiele spośród prezentowanych tam eksponatów. Ponadto część z nich bierze udział w różnego rodzaju pokazach w wielu miastach w Europie.
   Na ponad 1000 m² członkowie Förderverein Bahnbetriebswerk Arnstadt Historisches, którzy prowadzą to wspaniałe muzeum cały czas się starają, aby zwiększyć ilość sprawnych lokomotyw. Wykorzystują do tego znajdujące się tam zabytkowe warsztaty wyposażone w również zabytkowe urządzenia i narzędzia, np.: tokarki, wiertarki i młot pneumatyczny. Niezwykle dumni są także z warsztatu w którym znajduje się zabytkowa kuźnia, oraz stary piec węglowy. Ponadto do odrestaurowywania i konserwacji wykorzystywana jest m. innymi pomieszczenie do piaskowania, pochylnia, oraz dwa różne zabytkowe dźwigi. Zwiedzając zatem te pomieszczenia, możemy zobaczyć żywy obraz minionej epoki związanej z różnymi technologiami. 

Archiwalne zdjęcie przedstawiające lokomotywę parową na obrotnicy (zbiory autora).
   W czasie kiedy ja zwiedzałem muzeum, wszystkie eksponaty stały niestety w zajezdni. Jednak w czasie kiedy w muzeum odbywają się wszelkiego rodzaju imprezy plenerowe, większość lokomotyw wyjeżdża ze swoich "garaży". Umożliwia to wielka, zabytkowa obrotnica o średnicy 23 metrów, która może być obsługiwana zarówno za pomocą urządzeń elektrycznych, jak i korby ręcznej. Do obrotnicy prowadzą trzy tory, które połączone są bezpośrednio ze stacją kolejową w Arnstadt. Jeden z nich jest przeznaczony wyłącznie do obsługi lokomotyw parowych.  

wtorek, 3 września 2019

Pomnik upamiętniający poległych niemieckich żołnierzy w I wojnie światowej - Bohrau (Brandenburgia).

   Pomnik upamiętniający poległych niemieckich żołnierzy w I wojnie światowej znajduje się przy głównej drodze w miasteczku Bohrau w Brandenburgii. Został wybudowany około 1920 roku. Pomnik łatwo przeoczyć, ponieważ stoi na samym zakręcie.
   Pomnik do połowy 2012 roku był bardzo zniszczony. Przez wiele lat nie było funduszy na jego odnowienie. Dopiero dzięki miejscowym firmom i prywatnym sponsorom w czerwcu 2012 roku zaczęto renowację pomnika. W pierwszej kolejności odnowiono cokół i tablicę. Szczególną uwagę poświęcono orłowi, który usytuowany został na szczycie pomnika.

Stan pomnika sprzed renowacji w 2012 roku (fot. www.kulturwege-forst-lausitz.de).
Pomnik po renowacji, maj 2019 rok.
Po renowacji, na syczycie pomnika pojawił się orzeł, którego pierwotnie nie było.

Polegli w 1915 roku:

F. Happatz (25 wrzesień 1915)
A. Föhst (15 październik 1915)

Polegli w 1916 roku:

E. Richter (19 sierpień 1916)

Polegli w 1917 roku:

O. Bartusch (8 sierpień 1917)

Polegli w 1918 roku:

G. Richter (29 kwiecień 1918)
P. Lehmann (20 sierpień 1918)
O. Zibula (26 wrzesień 1918)

Zaginieni podczas wojny:

K. Richter (18 maj 1915)
R. Britze (5 listopad 1916)
E. Mösche (30 kwiecień 1917)

Zdjęcia (o ile nie zostało to oznaczone inaczej) pochodzą ze zbiorów autora, maj, 2019 r.