środa, 11 marca 2020

Krew w kościele Angoville-au-Plain (Śladami 101. Dywizji Powietrznodesantowej) - (Angoville-au-Plain, Normandia).

   Kiedy w 2014 roku po raz pierwszy udało mi sie wyruszyć na kilkudniową wycieczkę do Normandii, nie sądziłem, że rejon ten zrobi na mnie tak wielkie wrażenie. I nie mam na myśli jedynie normandzkich plaż, niesamowitych muzeów, cmentarzy wojennych z ogromną ilością grobów, czy miejsc, gdzie toczyły się zacięte walki. Równie wielkie wrażenie robią normandzkie wiejskie drogi ukryte wśród wysokich żywopłotów, oraz zabudowania w małych miejscowościach, które nierzadko także odgrywały znaczące role podczas D-Day 6 czerwca 1944 roku i w dniach następnych. Jednym z takich niesamowitych miejsc jest niewielka miejscowość Angoville-au-Plain, a dokładniej XI-wieczny kościółek, który znajduje się w centrum.

   Francuska wioska położona jest pomiędzy miejscowościami Saint-Come-du-Mont i Vierville, nieopodal drogi krajowej D913. Kiedy w nocy z 5 na 6 czerwca 1944 roku rozpoczęto operację "Overlord", wioskę tą zamieszkiwało niespełna 80 mieszkańców. Na ich nieszczęście, Angoville-au-Plain znalazło się w strefie zrzutu oznaczonej literą "D". Był to obszar na którym mieli lądować spadochroniarze z I. i II. Batalionu, 501. Pułku Piechoty Spadochronowej wchodzącego w skład amerykańskiej 101. Dywizji Powietrznodesantowej. Był to najbardziej na południe wysunięty odcinek strefy zrzutu na odcinku plaży "Utah". Zadaniem spadochroniarzy było zabezpieczenie tyłów wzdłuż linii kolejowej Carentan - Cherbourg, opanowanie czterech dróg odchodzących w głąb lądu, dwóch mostów na rzece Douve, przejęcie kontroli nad śluzami na kanale wpadającym do Carentan, oraz przejęcie tegoż miasta.
   Podczas zrzutu amerykańskich spadochroniarzy, niemieccy żołnierze znajdowali się we wsi, a wieżę kościoła wykorzytywali jako punkt obserwacyjny. Ponieważ spadochroniarze skaczący w strefie zrzutu "D" skakali jako ostatni, wcześniej zaalarmowani Niemcy już na nich czekali. Natychmiast wybuchły zacięte walki, które każda ze stron okupiła wieloma rannymi. Wydawało się, że pomimo rozproszenia spadochroniarzy i sporych strat, wszystko idzie zgodnie z planem. Chodziło wówczas o wypchnięcie ze wsi niemieckich Fallschirmjägerów i przejęcie mostów na rzece Douve. To drugie zadanie powierzono elementom 326. Batalionowi Inżynieryjnemu, który po wykonaniu zadania miał czekać na posiłki napływające z plaży "Utah".
Mapa przedstawiająca strefy zrzutu (Fot. zbiory autora).
   Niestety po kilku godzinach sytuacja bardzo się skomplikowała, a walki się nasiliły. Angoville-au-Plain i okoliczne tereny stały się miejscem intensywnych starć pomiędzy ludźmi z 501. Pułku Piechoty Spadochronowej a niemieckimi żołnierzami z 6. Pułku Strzelców Spadochronowych dowodzonych przez podpułkownika Friedricha von der Heydte'go. 6 czerwca w godzinach popołudniowych przewaga była po stronie niemieckich żołnierzy, którzy wyparli amerykańskich spadochroniarzy z wioski. 326. Batalion Inżynieryjny wycofując się pospiesznie z wioski, musiał pozostawić wielu rannych, którzy przeniesieni zostali do tamtejszego kościoła. Na miejscu pozostali jedynie żołnierze z II. Batalionu dowodzeni przez podpułkownika Roberta A. Ballarda.



Przed wejściem stoi niewielki pomnik "Toccoa" (Fot. zbiory autora).
   Tam punkt medyczny założyli dwa sanitariusze z II. Batalionu, 501. Pułku Piechoty Spadochronowej - szeregowy Robert E. Wright i szeregowy Kenneth J. Moore. Amerykańscy spadochroniarze byli systematycznie wypierani z wioski. Wright i Moore nie mając wyboru pozostali z rannymi. Grupa pod dowództwem porucznika Edwarda Allwortha - która pomagała znosić do kościoła rannych i jednocześnie osłaniała punkt medyczny - także została zmuszona do wycofania się. Porucznik Allworth obawiał się bowiem, że zostając wraz ze swoimi uzbrojonymi ludźmi przy medykach, narazi ich na dodatkowe niebezpieczeństwo. W przepełnionym prowizorycznym szpitalu pozostali teraz jedynie dwaj sanitariusze, którzy oprócz swoich kolegów spadochroniarzy, opatrywali także rannych niemieckich żołnierzy. Chwilę po opuszczeniu przez ludzi porucznika Allwortha punktu opatrunkowego przed zabytkowym kościołem pojawili sie niemieccy żołnierze. Byli to ludzie z I. batalionu 6. Pułku Strzelców Spadochronowych kapitana Emila Preikschata, którzy kontratakowali z kierunku Saint-Come-du-Mount. Jeden z nich kopniakiem otworzył masywne drzwi świątyni, po czym stanął zdumiony. Oto jego oczom ukazał sie widok, który zapamiętał do końca życia. Pośród majaczących i zwijających się z bólu żołnierzy wroga, leżeli także jego towarzysze, którzy równie pieczołowicie byli opatrywani przez dwóch nieuzbrojonych medyków. Niemieccy żołnierze nie przerwali ich pracy i natychmiast sie wycofali przed kościół. Chwilę później kilku z nich zorganizowało sporej wielkości białą flagę z czerwonym krzyżem i zawiesili ją na drzwiach świątyni. W ten sposób podczas walk ochroniono znajdujących się tam rannych żołnierzy obu stron.
   W 700-letnim kościele - w którym drewniane ławki służyły teraz za łóżka dla rannych - znajdowali się amerykańscy i niemieccy żołnierze, oraz 13-letni miejscowy chłopczyk o imieniu Paul (oprócz niego cała rodzina Langeard'ów zginęła podczas tych walk). Kenneth Moore po latach wspominał: "Pierwszego dnia przed zmierzchem mieliśmy w kościele 80 rannych, z czego połowę stanowili Niemcy. Nasi żołnierze przyszli powiadomić nas, że nie mogą dłużej z nami zostać. Zostaliśmy więc ze wszystkimi rannymi, których opatrywaliśmy i leczyliśmy głównie własnym wyposażeniem pierwszej pomocy, oraz niemieckimi zestawami medycznymi. Kilkanaście minut później w kościele pojawił sie niemiecki oficer z zapytaniem, czy przyjmiemy także jego rannych ludzi, co też zrobiliśmy. Wszyscy byli w kościele traktowani na równi tak długo, jak długo ich broń pozostawała przed drzwiami kościoła"

Bohaterscy sanitariusze z 501. Pułku Piechoty Spadochronowej (Fot. zbiory autora).
   W godzinach nocnych wioska ponownie stała się miejscem ciężkich walk. Amerykańscy spadochroniarze wdarli się do wioski, zajmując każde możliwe do bezpiecznej obrony stanowisko. Kilku z nich wdarło sie do kościoła. Oddajmy ponownie głos szeregowemu Moore'owi: "Do kościoła weszli uzbrojeni nasi żołnierze. Musieliśmy ich wyprosić, ponieważ mieliśmy teraz bardzo duże kłopoty. Byliśmy pod ostrzałem z obu stron, co znacznie utrudniało nam pracę. Dwóch naszych rannych zmarło tej nocy". Wioska i kościół - w którym znajdował się punkt medyczny - przechodził w kolejnych godzinach walk z rąk do rąk kilka razy. Niemiecki dowódca 4. kompanii - porucznik Eugen Scherer - tak opisał te chwile: "Atak naszego batalionu na początku przebiegał dobrze. Od razu rzuciliśmy sie na amerykańskich spadochroniarzy wiedząc, że najlepszą obroną jest atak. Rozpętała się krwawa jatka. Po obu stronach było wielu rannych. Wzięliśmy sporą liczbę jeńców, którzy należeli do 501. i 506. Pułku Piechoty Spadochronowej. Wszystkich odesłaliśmy na nasze tyły celem przesłuchania". Równie zacięte walki trwały na podmokłych terenach na południe od Angoville-au-Plain. Tak pierwszy kontakt z wrogiem zapamiętał - otoczony wysokimi trzcinami - Eugen Greisser: "Amerykańscy spadochroniarze to głównie młodzi żołnierze w wieku około 20 lat. Wielu z nich wyglądało na wielkich i silnych facetów! Nosili mundury bojowe z naszytymi wielkimi kieszeniami w których nosili z pół sklepu najlepszych amerykańskich towarów. Były tam racje żywnościowe, gumy do żucia, czekolady, dodatkowa amunicja, zdjęcia nagich panienek, a nawet materiały wybuchowe. (…). Każdy z nich miał duży nóż bojowy, który był przywiązany do nogi. Wielu miało drugi nóż przy pasie i scyzoryki w kieszeniach spodni. Amerykańskie scyzoryki były bardzo użyteczne, ponieważ zawierały nie tylko ostrze noża, ale także piłkę, otwieracz do butelek, korkociąg oraz mały śrubokręt"

   Amerykanie nie wiedzieli, że na wieży kościoła cały czas ukrywa się dwóch niemieckich spadochroniarzy, którzy wykorzystywali ją jako znakomity punkt obserwacyjny. Ci widzieli z góry, jak dwaj bohaterscy sanitariusze co jakiś czas opuszczali w miarę bezpieczny punkt medyczny, aby znieść z pola bitwy kolejnego rannego. Kilkakrotnie "wypraszali" uzbrojonych z wnętrza świątyni żołnierzy obu stron i prosili ich o jej pozostawienie przed drzwiami. Ku ich zaskoczeniu także niemieccy żołnierze - widząc w środku leżących i opatrzonych swoich towarzyszy - bez jakichkolwiek oporów stosowali sie do ich "rozkazów". W pewnym momencie na dach kościoła spadł pocisk moździerzowy, eksplodując i rozbijając dachówki. Wybuch wywołał strach u dwóch ukrywających się na wieży dzwonnicy niemieckich żołnierzy, którzy niespodziewanie zeszli na dół i natychmiast się poddali. Tą sytuację tak wspominał po latach szeregowy Moore: "Ciężkie walki trwały wokół Angoville przez trzy dni, a wioska kilkakrotnie była zdobywana przez każdą ze stron. W pewnym momencie pocisk wystrzelony z moździerza uderzył w dach kościoła i zranił kilku rannych wewnątrz mężczyzn. Było to 7 czerwca. Wtedy dwóch niemieckich obserwatorów zeszło na dół z wieży, aby sie poddać. Amerykańscy żołnierze - tak, jak i my - byli bardzo zaskoczeni, ponieważ w ogóle nie zdawali sobie sprawy, że ci dwaj ukrywają się tam na górze".

Spadochroniarze ze 101. Dywizji Powietrznodesantowej w Angoville-au-Plain (Fot. zbiory autora).
    Ciężkie walki trwały tam aż do 8 czerwca, kiedy opór niemieckich spadochroniarzy został przełamany. Kapitan Preikschat wraz z - w większości rannymi i niezdolnymi do dalszej walki żołnierzami - poddali się pułkownikowi Johnsonowi z 501. Pułku Piechoty Spadochronowej. Kiedy około godziny 13:00 do wioski dotarł II. Batalion 506. Pułku Piechoty Spadochronowej, zastali tam skrajnie wyczerpanych dwóch bohaterskich medyków. W trakcie prawie 3-dniowej bitwy o Angoville-au-Plain dwaj amerykańscy sanitariusze zdołali opatrzyć i uratować około 80 osób. Szeregowi Wright i Moore za swoje poświęcenie i odwagę zostali odznaczeni prestiżowym medalem, jakim była Srebrna Gwiazda. Ich bohaterski czyn przeszedł do historii, który wspomina sie po dzień dzisiejszy.
Witraż upamiętniający medyków (Fot. zbiory autora).
   Podczas walk, kościół w Angoville-au-Plain mocno ucierpiał. Wszystkie oryginalne średniowieczne witraże zostały zniszczone. Na ich miejscu pojawiły się nowe z których dwa poświęcone są wydarzeniom tamtych dni. Jeden witraż przedstawia amerykańskiego spadochroniarza ze 101. Dywizji Powietrznodesantowej, drugi poświęcono dwóm bohaterskim medykom, natomiast kolejny poświęcony jest 506. Pułkowi Piechoty Spadochronowej. W hołdzie sanitariuszowi Robertowi Wrightowi i sanitariuszowi Kennethowi Moore'owi wybudowano także przed kościołem pomnik.
Jeden z witraży (Fot. zbiory autora).
   Robert Wright przed swoją śmiercią wyraził życzenie, aby po śmierci jego ciało spoczęło w miejscu w którym on i jego towarzysz uratowali wiele istnień ludzkich. Niestety międzynarodowe przepisy zabraniały takich praktyk. Nie zmienia to jednak faktu, że wola bohaterskiego medyka została spełniona. Jego prochy zostały przywiezione do Francji do wioski Angoville-au-Plain. Dzisiaj o tym bohaterze przypomina nagrobek, na którym widnieją inicjały R.E.W. - Robert E. Wright.

   Obecnie utrzymanie kościoła i przylegającego do niego niewielkiego cmentarza jest możliwe dzięki darowiznom i sprzedaży kart pocztowych, które dostępne są wewnątrz świątyni. Od czasu pamiętnych dni czerwca 1944 roku w kościele ponownie odbywają się cotygodniowe nabożeństwa. Jednak miejsce to od ponad 75 lat jest miejscem niezwykłym z jeszcze jednego powodu. Mianowicie najbardziej namacalnym "pomnikiem" tamtych dramatycznych wydarzeń są wspomniane wcześniej przeze mnie drewniane ławki wewnątrz świątyni, na których leżeli ranni żołnierze obu stron. Na kilku z nich możemy po dziś dzień obserwować sporej wielkości plamy krwi, które najwymowniej przypominają Nam tamtą niesamowitą historię....

   Ta niezwykła historia - ku mojemu miłemu zaskoczeniu - miała swoje dalsze losy właśnie podczas mojej wizyty w Normandii w 2014 roku. Otóż piątego dnia naszej wycieczki (w wyprawie tej towarzyszyli mi koledzy Kuba i Mariusz) wybraliśmy się właśnie do Angoville-au-Plain i niewielkiego kościoła. Kiedy po obejrzeniu niezwykłych śladów wydarzeń sprzed 75 lat udaliśmy się do miejsca, gdzie swoją kwaterę miał dowódca 101. Dywizji Powietrznodesantowej generał Maxwell D. Taylor, spotkała nas przemiła niespodzianka. Oddalona o 5 km od Angoville-au-Plain sporych rozmiarów farma w Hiesville na pierwszy rzut oka wydawała się nam całkiem normalnie. Po wejściu na jej teren wyszedł do nas starszy Pan i - widząc nas ubranych w amerykańskie mundury 101. Dywizji Powietrznodesantowej z okresu jej walk w tym rejonie w 1944 roku - zapytał co tutaj robimy i skąd jesteśmy. Odpowiedzieliśmy, że jesteśmy rekonstruktorami historycznymi, którzy przyjechali z Polski na uroczystości rocznicowe 70. rocznicy lądowania aliantów w Normandii. Przemiły Pan - który okazał się Brytyjczykiem - podczas rozmowy z nami opowiedział nam o farmie i pozwolił na zrobienie kilku zdjęć. Kiedy pod koniec naszej wizyty opowiedzieliśmy jemu o wizycie w kościele i wydarzeniach, jakie tam miały miejsce, zapytał nas czy chcemy poznać interesującą osobę. Oczywiście chcieliśmy! Przecież podczas takich wypraw i w takie dni można poznać wiele interesujących osób. Siwobrody Peter George zaproponował nam zimne piwko i poprosił, abyśmy zaczekali kilka minut, ponieważ współwłaścicielem farmy - który właśnie tutaj jedzie - jest... syn szeregowego Roberta E. Wrighta!!! Po kilku minutach na posesję wjechał samochód z którego wysiedli Państwo Wright. Zostaliśmy zaproszeni do ich domu, po czym siedząc wygodnie w fotelach mogliśmy wysłuchać opowieści o bohaterskim medyku, który okazał się ojcem naszego gospodarza. Robert Wright ze smutkiem mówił o tym, że ojciec - choć bardzo tego pragnął - nie doczekał 70. rocznicy lądowania aliantów w Normandii w której właśnie braliśmy udział.

Tablica informująca o uratowaniu przed Wrighta i Moore'a 80 żołnierzy i dziecka (Fot. zbiory autora).
   Robert "Bob" E. Wright zmarł 21 grudnia 2013 roku w hospicjum. Zdążył natomiast wziąć udział w uroczystościach w 2011 roku, kiedy to - przy kościele w którym zorganizował punkt medyczny - postawiono pomnik upamiętniający bohaterski czyn jego i szeregowego Kennetha J. Moore'a.
   Zanim pożegnaliśmy się z tymi wspaniałymi i bardzo gościnnymi ludźmi, obejrzeliśmy wspólnie zdjęcia z naszej galerii grupowej, a także obejrzeliśmy kilka krótkich filmików z inscenizacji w których członkowie naszej grupy brali udział. Mieliśmy możliwość obejrzenia kilku niepublikowanych zdjęć Roberta Wrighta seniora, albumów z kondolencjami, które po śmierci "Bob-a" napływały z całego świata, a także otrzymaliśmy pamiątki związane ze słynną 101. Dywizją Powietrznodesantową w której służył medyk Wright. To było naprawdę niesamowite spotkanie i zwieńczenie historii, która zrobiła na nas bardzo duże wrażenie. Cieszę się, że miałem możliwość poznać tak wyjątkowych ludzi, oraz miejsca z nimi związane. Takich chwil nigdy sie nie zapomina....

Autor przed wejściem do kościoła. Nad głową jeden z witraży (Fot. zbiory autora).
Autor w bramie farmy należącej do Roberta Wrighta juniora (Fot. zbiory autora). 
Autor wraz z kolegą Kubą oraz Państwem Wright (Fot. zbiory autora).
Wszystkie fotografie pochodzą ze zbiorów autora, czerwiec 2014 r.

Mapa dojazdu:

5 komentarzy:

  1. Wspaniała historia i świetnie opisana!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, historia niesamowita. Dziękuję bardzo za komentarz. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Czy są jeszcze inne miejsca do odwiedzenia, które byś polecił w Normandii?

    OdpowiedzUsuń
  3. Super historia

    OdpowiedzUsuń