środa, 2 maja 2018

Szeregowy Gaetano "Guy" Raymond Benza - żołnierz z 279. Kompanii Portowej 505. Batalionu Portowego Armii Stanów Zjednoczonych.

    Podczas mojej wyprawy do Normandii, związanej z uroczystościami 70. rocznicy lądowania aliantów na tutejszych plażach w 2014 roku, miałem zaszczyt poznać wielu weteranów różnych narodowości. Wszyscy oni z narażeniem życia walczyli o pokój na świecie. Każdy z nich zaczął swój zwycięski szlak właśnie tutaj we Francji. Dotknęli po raz pierwszy francuskiej ziemi w różny sposób. Jednym z tych bohaterów, był Gaetano "Guy" Raymond Benza z 279. Kompanii Portowej 505. Batalionu Portowego  (279th Port Company 505th Port Battalion), który wylądował na jednej z normandzkich plaż.

Gaetano "Guy" Raymond Benza (fot. www.legacy.com).
   Gaetano Raymond Benza urodził się 7 marca 1925 roku w Brooklynie. Od zawsze interesował się lotnictwem i bardzo marzył aby kiedyś zostać pilotem. Tymczasem poszedł do szkoły, aby kształcić się na mechanika. Kiedy Japonia zaatakowała Amerykę miał jedynie 16 lat. Ze względu na wydarzenia, bycie pilotem stawało się dla niego coraz bardziej realne.

   Po ukończeniu szkoły średniej "Guy" dostał powołanie do wojska. Był kwiecień 1943 roku. Ku jego zdziwieniu nie były to jednak siły powietrzne, a jedynie służby zaopatrzeniowe. Po pięciu miesiącach intensywnego szkolenia w bostońskich dokach, dowiedział się, że zostanie wysłany do Europy. 19-latek został załadowany na statek w Nowym Jorku 2 października 1943 roku. Wraz z pięcioma tysiącami podobnych do niego młodych chłopców wyruszył w 11-dniową podróż. Dotarł do wybrzeży Szkocji pomimo dużej ilości niemieckich okrętów podwodnych czyhających na swoją zdobycz w wodach Atlantyku. Być może był to łut szczęścia, a może jego i pozostałych żołnierzy uratowało doświadczenie i czujność dowódcy statku, który rozkazał zmieniać kurs co siedem minut, aby uniknąć storpedowania.
   279. Kompania Portowa w której służył Benza, wyruszyła z Glasgow pociągiem i po kilku godzinach dotarł do niewielkiego miasteczka Morriston nieopodal Swansea w południowej Walii. Tam zostali zakwaterowani w obozie wojskowym i przez następne tygodnie przechodzili kolejne szkolenia związane m. innymi ze sprawnym rozładowywaniem pojazdów amfibijnych typu DUKW. 13 maja 1944 roku jego kompania została przydzielona do 505. Batalionu Portowego i skierowana do Bridgent, gdzie miała pozostać aż do dnia inwazji. 6 czerwca 1944 roku Gaetano Benza wraz z innymi wsiadł na pokład barki desantowej zmierzającej na normandzkie plaże.

   Oto jak wspomina pierwsze godziny w tym wydarzeniu szeregowy Gaetano "Guy" Raymond Benza:
   "Kiedy minęliśmy Plymouth dowiedzieliśmy się o roli, jaka była dla nas przewidziana podczas tej operacji. Mieliśmy dostarczać walczącym na plażach żołnierzom zaopatrzenie. Morale było niskie, wielu żołnierzy cierpiało na chorobę morską. Byliśmy świadkami bombardowania i ostrzeliwania plaż. Znajdowaliśmy się mniej więcej w połowie drogi jaką mieliśmy do przebycia do plaży. Znajdowaliśmy się pomiędzy plażami "Omaha" i "Utah"".

6-kołowy pojazd amfibijny DUKW wypełniony zaopatrzeniem wyjeżdża na jedną z normandzkich plaż (zbiory autora).
    Już na początku inwazji 279. Kompania Portowa została tymczasowo przydzielona do 519. Batalionu Portowego. 6 czerwca Benza znalazł się na plaży. Brodząc w wodzie, która sięgała jemu do klatki piersiowej, mając na głowie stalowy hełm i trzymając w ręku karabin M1, zwrócił się z modlitwą do Boga - "Boże, proszę pomóż mi przeżyć". Po wojnie często wspominał sierżanta, który krzyczał, aby broń trzymać wysoko ponad głowami. "Powtarzał nam, że jeśli zanurzymy naszą broń, nie przyda się ona nam". Kiedy nad głową świstały pociski i odłamki, niejednokrotnie żegnał się w myślach z rodzicami - "Do widzenia mamusiu, żegnaj tatusiu". Wtedy zdał sobie także sprawę z tego, po co dźwiga na głowie ten cholerny hełm - "Wiele razy słyszałem, jak odłamki uderzały w mój hełm, właśnie dlatego zawsze go nosiłem". Zbliżając się do brzegu z pasem wypełnionym amunicją i granatami, wypchanym plecakiem i nasiąkniętym wodą mundurem, czuł, że staje się coraz bardziej ociężały - "Dotarcie do brzegu było ogromnym wyzwaniem" - wspominał. Kiedy już dotarł do plaży - mając na myśli jedynie przetrwanie, wraz z innymi żołnierzami ze swojej kompanii zaczął kopać 3-metrowe okopy. "To były nasze stanowiska przez kolejne tygodnie od inwazji. W tym czasie każdego dnia, pływaliśmy amfibią do większych okrętów transportowych po amunicję i inne niezbędne zaopatrzenie. Bardzo się wszyscy baliśmy - wspominał - jednak wiedzieliśmy, że musimy walczyć w wrogiem i się go pozbyć". Podczas tych wyczerpujących kilkunastu pierwszych dni na plaży, wojska sprzymierzonych posunęły się znacznie w głąb lądu, odpychając Niemców o 15-20 km. "Mogliśmy wówczas nasze okopy znacznie wzmocnić i dostosować do tego, aby w każdym mieściło się dwóch żołnierzy. Niemcy przez pierwsze tygodnie ostrzeliwali teren każdej nocy. Musieliśmy zebrać z plaży drewniane deski i zabezpieczyć okop przed spadającymi odłamkami. Za każdym razem po silnym ostrzale i bliskich eksplozjach, musieliśmy je ponownie umieszczać na swoim miejscu". Pomimo tego, że Benza zajmował się zaopatrzeniem, nie miał powodów do zadowolenia. "Naszym podstawowym jedzeniem była zawartość wojskowych racji C. Mieliśmy tylko zimne posiłki, to wszystko". Warunki w jakich musieli wykonywać swoje obowiązki były złe. "Przez prawie cztery miesiące nie braliśmy prysznica, nie myliśmy zębów, ani nie zmienialiśmy ubrań. Mogliśmy w tym przypadku jedynie zdjąć nasze koszule, namoczyć je w wodzie i przetrzeć brudne ciała". Kiedy posuwające się do przodu wojska wyzwoliły francuskie i belgijskie porty, mogły one teraz zostać użyte. 12 listopada 1944 roku kompania Benzy została przydzielona do 505. Batalionu Portowego i skierowana do wielkiego portu przeładunkowego w Hawrze. Tam zajęli obóz w którym jeszcze nie tak dawno stacjonowali Niemcy. "Nasi żołnierze z pododdziałów inżynieryjno-drogowych wykonali niezbędne w nim naprawy. Po raz pierwszy od czterech miesięcy mogliśmy wziąć ciepły prysznic, umyć zęby i ogolić się". Benza i jego koledzy w Hawrze doczekali zakończenia wojny.
   Benza powrócił do Stanów Zjednoczonych 17 grudnia 1944 roku. Po latach wspominał - "Kiedy wojna się skończyła, wsadzili nas na przejęty niemiecki liniowiec i wysłano do domu. Podróż do Nowego Jorku trwała w sumie 15 dni". Kiedy dotarł na miejsce i opuścił pokład statku usłyszał polecenie, aby udać się na mniejszy okręt, który był zacumowany nieopodal. Tam spotkał się z bratem swojej matki, który był marynarzem. Ten oznajmił jemu, że matka czeka na niego niedaleko na nabrzeżu. "Pobiegłem zobaczyć moją matkę. Pocałowałem ją i mocno przytuliłem. Nigdy tego nie zapomnę". Kiedy wspólnie pojechali do domu powiedział - "Po raz pierwszy widziałem dom od trzech lat". Było to tuż przed świętami Bożego Narodzenia" - wspomina.

   Po powrocie do domu w Nowym Jorku, Benza zakończył służbę wojskową i kontynuował naukę, zdobywając - tak, jak wcześniej jego dziadek i ojciec - zawód fryzjera. W latach sześćdziesiątych przeniósł się do Las Vegas. Bardzo polubił to tętniące życiem miasto - "Las Vegas było wtedy bardzo obiecującym miejscem" - mówił. Zatrudnienie w zawodzie fryzjera znalazł w Bazie Sił Powietrznych Nellis w Nevadzie w pobliżu Las Vegas. Tutaj również regularnie spotykał się z nauczycielami i ich uczniami, dzieląc się opowieściami związanymi z jego służbą podczas II wojny światowej. Podczas jednego z ostatnich takich spotkań - kiedy wspominał wydarzenia z czerwca 1944 roku - trzymał w dłoniach niewielką ilość piasku, który przywiózł z plaży "Omaha". Powiedział wtedy zamyślony - "Ludzkie życie i krew wsiąkły w ten piasek". Dziękował, że jemu udało się przeżyć to piekło i może teraz przekazywać historię młodszym pokoleniom.

279. Kompania Portowa na spotkaniu weteranów w Hotelu Piccadilly w Brooklynie. Gaetano Benza siedzi najprawdopodobniej w pierwszym rzędzie, pierwszy z prawej (fot. www.longshoresoldiers.com).
   Ze swoimi kolegami - weteranami walk we Francji - spotykał się regularnie co kilka lat. Pierwszy raz w 1965 roku. Ostatnia jego wizyta miała miejsce w czerwcu 2014 roku - w 70. rocznicę lądowania aliantów w Normandii. Przybył tam bezpośrednio z Anglii, gdzie wziął udział w zorganizowanej podróży historycznej - "Stephen Ambrose Historical Tours".
   Podczas spaceru po normandzkich plażach powiedział - "Jestem bardzo dumny, że tutaj byłem". W jednym z wywiadów wówczas udzielonych, zwrócił się do młodego pokolenia  - "Dzisiaj młodzi ludzie nie wiedzą zbyt wiele o historii i zapominają o tamtych wydarzeniach...". Tutaj jednak pamiętano. Pamiętano o poświęceniu, o bohaterskiej walce, o tych którzy zginęli i o tych którym udało się przeżyć. Pamiętano także o Gaetano Benzie, który - 5 czerwca 2014 roku - został uhonorowany najwyższym odznaczeniem nadawanym przez państwo francuskie - Orderem Narodowym Legii Honorowej. Wraz z innymi weteranami, Benza otrzymał to odznaczenie, jako dowód wdzięczności narodu francuskiego za służbę dla ich kraju, oraz obronę wolności na ich ziemi. "Pracował niestrudzenie, będąc pod ciężkim ostrzałem wroga, aby zapewnić żołnierzom, którzy wylądowali na plażach zaopatrzenie potrzebne do walki" - powiedział w swoim oświadczeniu amerykański senator Dean Heller. W dalszej części usłyszeliśmy: "Służba dla naszego kraju i zaangażowanie w zapewnienie wolności poza granicami Ameryki zapewnia im (weteranom) wyjątkowe miejsce wśród wybitnych mężczyzn i kobiet, którzy mężnie bronili naszego narodu". Na koniec - senator Heller - prosił Prezydenta Baracka Obamę o przyłączenie się z gratulacjami i podziękowaniu bohaterom za ich heroizm i męstwo.
   Z Prezydentem Obamą, Gaetano Benza miał już przyjemność spotkać się podczas ceremonii w 2009 roku. Wtedy usłyszał słowa, które zapamiętał na zawsze - "Gratuluję, jestem z Ciebie dumny, sir". Pięć lat później w wywiadzie dla francuskie prasy wspominał - "Myślę, że to przywilej uścisnąć rękę Prezydenta Stanów Zjednoczonych. To tak, jakbyś ściskał rękę wszystkich amerykanów".
    Na obchody 70. rocznicy lądowania aliantów w Normandii przybyło około 200 weteranów II wojny światowej z rożnych krajów. Byli wśród nich spadochroniarze, piloci, czołgiści, marynarze, żołnierze służący w piechocie, oraz wielu innych. Gaetano Bezna opuszczając Francję zauważył, że każdego roku jego przyjaciół jest coraz mniej. "Nie zostało nas już wielu" - powiedział cicho.


Gaetano "Guy" Raymond Benza w Normandii. 2014 r.
   Gaetano "Guy" Raymond Benza przez wszystkie lata od zakończenia II wojny światowej zajmował się fryzjerstwem. Najpierw zawodowo, a później już bardziej dla przyjemności. Obcinał włosy domownikom, przyjaciołom, oraz osobom w domach seniora. Pomimo podeszłego już wieku, wciąż prowadził aktywne życie. Wróćmy jeszcze na chwilę do 2014 roku i jego wizyty w Normandii. Mówił wtedy ze śmiechem - "Wciąż czuję się dobrze, potrafię bez problemu podskakiwać. Zapewne mi w to nie uwierzycie, ale nigdy w życiu nie piłem alkoholu i nie paliłem papierosów". Przed tymi i innymi nałogami przestrzegał młodzież podczas swoich spotkań z nimi, namawiając ich, aby dbali o siebie i swoje zdrowie.

   Kiedy dowiedział się, że ma raka powiedział stanowczo - "Chcesz ze mną walczyć?! Chodź, jestem gotowy!". Niestety ten przeciwnik okazał się silniejszy.... Pan Gaetano Benza zmarł we wtorek - 30 sierpnia 2016 roku - w wieku 91 lat. "Społeczność straciła legendę. Był częścią historii i jednym z najmilszych ludzi jakich znałem. Miał charyzmę. Był niewielkiego wzrostu, ale miał lwie serce" - powiedział jego syn Gaetano "Tommy" Benza Jr., który miał z ojcem bardzo dobry kontakt. W ostatniej drodze zmarłemu towarzyszyła - oprócz znajomych i przyjaciół - liczna rodzina, m. innymi była żona, sześcioro dzieci, pięcioro wnucząt i trójka prawnucząt. Jego ciało spoczęło na Veterans Memorial Cemetery w Boulder City.
   Swoją historię - na kilka lat przed śmiercią - Gaetano Benza opisał w książce "December in Le Havre". Wspomnienia zostały spisane przez Johna Vinuelę i Joelle Farrow.


Gaetano Benza podczas składania autografu na jednej z naszych flag.
Normandia 2014 rok. Na zdjęciu jestem z Panem Gaetano i kolegą Kubą.
   Kiedy - wraz z moimi towarzyszami wyprawy Mariuszem i Kubą - spotkaliśmy Pana Benzę na cmentarzu amerykańskich żołnierzy w Colleville-sur-Mer, okazał nam bardzo dużo cierpliwości. Pomimo niesamowitego upału nie odmówił nam wspólnych zdjęć i kilku autografów. Ja osobiście wspominam Pana Benzę, jako bardzo skromnego i uśmiechniętego człowieka. To spotkanie z "Guy'em" i innymi weteranami, zostanie w mojej pamięci na zawsze. Było to dla mnie niesamowite przeżycie i ogromny zaszczyt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz