czwartek, 25 kwietnia 2024

Pociąg śmierci z Buchenwaldu (niemieckie zbrodnie wojenne na więźniach obozu koncentracyjnego Buchenwald) - Nammering (Dolna Bawaria)

    Kiedy wojska aliantów posuwały się w głąb III Rzeszy, w niemieckich obozach koncentracyjnych wybuchła panika. Tamtejsze władze zarządzające obozami, obawiały się reakcji aliantów na widok okropieństw, jakie zastaną żołnierze wyzwalający kolejne obozy śmierci. Dlatego też za wszelką cenę pozbywano się dowodów. Wysadzano krematoria i laboratoria w których przeprowadzano nieludzkie eksperymenty i palono dokumentację. To samo tyczyło się samych więźniów. Ciała tych, którzy zostali zamordowani w obozach, pośpiesznie palono lub grzebano, a tych, którzy jeszcze żyli, deportowano do innych niemieckich obozów, które znajdowały się w centralnej Rzeszy, a później jedynie w jej południowej części. Działo się tak zazwyczaj na kilka dni przed przybyciem alianckich żołnierzy do takiego miejsca. Wówczas więźniów najczęściej spędzano w większe grupy i ewakuowano pieszo lub innymi środkami transportu pod strażą, do innego - "bezpiecznego na ową chwilę" - obozu, bez jakiegokolwiek zaopatrzenia w odzież i żywność, co prowadziło do niesamowitej męki więźniów i dużej umieralności wśród nich....
Jeden z marszów śmierci z KL Buchenwald, kwiecień 1945 r. (Fot. www.gelsenzentrum.de).

    Wiosną 1945 roku, Niemcy mieli już doświadczenie w tych sprawach, ponieważ na terenach okupowanych (głównie państw leżących na wschód od III Rzeszy) prowadzone już były od kilku miesięcy tzw. "marsze śmierci".
    Nieco inaczej wyglądała sytuacja tych więźniów, którzy przetrzymywani byli w obozach na terenie Rzeszy Niemieckiej, lub zachodnich krajów okupowanych. Tutaj także odbywały się piesze marsze śmierci, ale często też - ze względu na dużą ilość więźniów i większe odległości pomiędzy obozami głównymi - używano do tego celu pociągów z doczepionymi wagonami towarowymi (krytymi lub odkrytymi).

    Taka sytuacja miała miejsce na kilka dni przed wyzwoleniem 11 kwietnia 1945 roku, niemieckiego obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie (niem. Konzentrationslager Buchenwald, w skrócie KL) do którego zbliżali się amerykańscy żołnierze z 3. Armii. Dla niemieckiej administracji obozowej, problem był bardzo duży, ponieważ ogólna liczba więźniów znajdujących się wówczas w obozie oscylowała w okolicach 47.500 osób. 6 kwietnia 1945 roku na terenie obozu zaczęto "sprzątanie". Więźniów najbardziej niewygodnych i najbardziej znienawidzonych przez reżim nazistowski rozkazano natychmiast zlikwidować, a pozostałych przetransportować do obozów rozlokowanych na południu kraju.
    Ewakuację obozu rozpoczęto 7 kwietnia i trwała ona niemal nieprzerwanie do 10 kwietnia. W tym czasie KL Buchenwald - w "marszach śmierci" i "pociągach śmierci" - opuściło około 30.000 więźniów, z czego niemal połowa straciła życie. Dziesiątki szlaków prowadzących do KL Dachau, Flossenbürg czy KL Mauthausen, "naznaczonych" było cierpieniem i śmiercią. Na całej długości trasy widać było ślady krwi, oraz ciała zabitych więźniów. 
    Nieco inaczej sytuacja wyglądała na szlakach kolejowych, którymi przewożeni byli więźniowie obozu. Tam efekt zbrodni niemieckich nazistów, ukazywał się aliantom zazwyczaj dopiero po otwarciu wagonów z których już z oddali czuć było niewyobrażalny odór. Ten przerażający widok, potrafił "dobić" nawet najtwardszego weterana alianckich jednostek, które natrafiały na takie składy towarowe....
Niemiecki obóz koncentracyjny Buchenwald w dniu wyzwolenia, kwiecień 1945 r. (Fot. zbiory autora).
    Jednym z takich pociągów, który odkryli na południu Niemiec amerykanie, był transport więźniów, który wyruszył z Buchenwaldu 7 kwietnia 1945 roku. W 54 wagonach towarowych stłoczonych zostało 5009* osób różnej narodowości, w śród których znajdowało się także wielu wyczerpanych więźniów, którzy przybyli kilka dni wcześniej z pobliskiego KL Ohrdruf. Oni właśnie stanowili największą grupę tych, których esesmani zastrzelili jeszcze zanim znaleźli się w wagonach. Część z nich padła z wycieńczenia w trakcie zaledwie kilkusetmetrowego przejścia na rampę kolejową niedaleko samego obozu i/lub na samej rampie podczas załadunku. Ci nieszczęśnicy byli dobijani strzałami z karabinów i pistoletów przez strażników SS i pozostawieni na miejscu. W międzyczasie do każdego z 54 wagonów wpychano od 90 do 100 więźniów. Cześć trafiała do wagonów krytych, a część do wagonów odkrytych, w których jeszcze nie tak dawno transportowano węgiel, co wskazywała gruba warstwa miału węglowego na podłodze i ścianach.
    Początkowo transport miał zmierzać do Flossenbürga, jednak przed samym wyjazdem, zmieniono miejsce docelowe na Dachau. Trasa z Buchenwaldu do Dachau wiodła okrężną drogą i prowadziła przez Weimar, Bad Sulze, Weissenfels, Meuselwitz, Lipsk, Drezno, Mittelgrund, Komotau, Pilzno, Nürschan, Putzeried, Zwiesel, Deggendorf, Nammering, Pasawę, Schönburg, Mühldorf am Inn i Monachium. Pociąg miał dotrzeć do Dachau przed południem 8 kwietnia, a więc czas przejazdu Niemcy oszacowali na około 24 godziny. Już sam fakt, że dłuższą drogę wybrano z powodu panowania alianckiego w powietrzu i obawy, że "transport" zostanie zbombardowany, powinien być dla Niemców sygnałem, że wyznaczenie zaledwie jednego dnia na dotarcie do celu, jest niewykonalnym planem. Niestety ta decyzja miała okazać się tragiczna w skutkach dla przewożonych więźniów, którym wydano zaledwie jednodniowe racje żywnościowe. Pożywienie dostali na polecenie drugiego kierownika obozowej sekcji ochronnej i głównego nadzorcy transportu - SS-Obersturmführera Hansa Merbacha. Każdy z nich otrzymał zaledwie garść gotowanych ziemniaków, 500 gramów chleba, 50 gramów kiełbasy i 25 gramów margaryny.
Trasa pociągu z Buchenwaldu do Dachau (Fot. zbiory autora).
    7 kwietnia 1945 roku - zaledwie po kilku godzinach od opuszczenia rampy załadunkowej w Buchenwaldzie - okazało się, że pociąg w najbliższych kilkudziesięciu godzinach, nie dotrze do Drezna i nie opuści nawet granic Rzeszy Niemieckiej. Powodów było kilka, a najważniejszy dotyczył transportów wojskowych jadących w kierunku wschodniego frontu i pociągów z rannymi niemieckimi żołnierzami, które zmierzały stamtąd do szpitali na terenie Niemiec.
    Wygłodzeni i niemający rozeznania w terenie więźniowie - nie zdając sobie sprawy, jak długa podróż ich czeka - zjedli swoje niewielkie porcje już pierwszego dnia. Problemy zaczęły pojawiać się już kolejnego dnia, a z każdą dobą sytuacja stawała się dla nich coraz bardziej dramatyczna. Po dwunastu dniach podróży pociąg pokonał.... jedynie połowę trasy, docierając do Pilzna, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dla ludzi pożywienie. Dla wielu było już niestety za późno....
    Na stacji w Pilźnie SS-Obersturmführer Merbach wysłał gońca do szefa magazynu zaopatrującego żołnierzy Wehrmachtu, aby pozyskać dla więźniów i też własnych żołnierzy prowiant i wodę. W tym czasie wszystkich zmarłych przeniesiono do kilku ostatnich wagonów i rozpoczęto kopać prowizoryczne doły przy torach, aby ich pochować. Niebawem na stację przybył transport z magazynów Wehrmachtu, który dostarczył 3.000 sztuk chleba, 3.000 porcji żółtego sera oraz wodę. Dodatkowo sami pilźnianie - dowiedziawszy się o dramatycznej sytuacji transportowanych więźniów - kierowali się w stronę dworca, aby ratować umierających ludzi. Esesmani nadzorujący więźniów otrzymali rozkaz, aby nie reagować na niosących pomoc ludzi, którzy wrzucali teraz żywność do wagonów i przynosili wodę we wszystkim co mieli w domach (konewki, wiadra, miski, itp.). Po kilku godzinach pociąg ruszył w dalszą drogę, aby po dwunastu dniach - pokonując 3/4 trasy - dotrzeć do niewielkiej stacji w niemieckim Nammering niedaleko Pasawy.
Pozostałości rampy i urządzeń na stacji kolejowej w Nammering.
    Na znajdującą się na wschodnim skraju miasta stację, pociąg wtoczył się wczesnym rankiem 19 kwietnia 1945 roku. Przy torach, które prowadziły w głąb lasu, czekał już ksiądz Johann Bergmann, który był kapłanem całej gminy Aicha vorm Wald. Obraz jaki zobaczył duchowny był przerażający. Wagony - z których wydobywał się niewyobrażalny smród - wypełnione były konającymi ludźmi, ciałami i fekaliami. Ksiądz pobiegł niezwłocznie do kościoła, i brzmieniem dzwonów "zwołał" do świątyni mieszkańców Nammering, aby ogłosić z ambony pilną potrzebę pomocy. Choć zbiórkę żywności zorganizowano niemal natychmiast, na pomoc dla wielu z konających było już za późno. Niewielkie ilości żywności dostarczono już po kilku godzinach (gotowane ziemniaki, chleb, a nawet kawę i inne artykuły spożywcze), jednak większy transport, dotarł na stację dopiero po dwóch dniach - 21 kwietnia 1945 roku. Przez cały ten czas, duchowny - któremu pozwolono przebywać razem z więźniami - widział w ich zapadniętych oczach wdzięczność i nadzieję na przeżycie. Przy pociągu pojawił się także kierownik kolei Heinrich Klössinger, który usłyszał wydobywające się z wagonów wołania o pomoc i jęki konających. Klössinger w swoich późniejszych zeznaniach mówił o dużej pomocy ze strony mieszkańców. Wspominał np. miejscowego rolnika, który dostarczył na stację dużą ilość ziemniaków, które zaczęto gotować tuż przy pociągu na prowizorycznych paleniskach. Widział też osłabionych więźniów, którzy doczołgiwali się do jego pojazdu, aby zdobyć ziemniaki jeszcze przed ich ugotowaniem. Ci więźniowie - pomimo tego, że byli bici kijami przez esesmanów - nie przestawali zbliżać się do pojazdu rolnika. Kierownik stacji wspominał także o przynajmniej kilkunastu zabitych przez esesmanów więźniach, którzy starali się za wszelką cenę zdobyć jedzenie i wodę. Zeznał także, że strzały było słychać co jakiś czas w dzień i w nocy, przez cały czas postoju pociągu w Nammering....
    Niemal natychmiast po dotarciu składu na stację w Nammering, przystąpiono do palenia zwłok w pobliskim kamieniołomie. Naliczono wówczas, że z wagonów do kamieniołomu przetransportowano z pomocą "najsilniejszej" grupy więźniów 267 ciał. W trakcie ich palenia - pod nieobecność księdza - esesmani zamordowali 45 kolejnych więźniów (Podobno do więźniów strzelał także Merbach, ale nigdy tego nie udowodniono). Pastor Bergmann natychmiast po przybyciu zapytał SS-Obersturmführera Merbacha dlaczego zostali oni rozstrzelani. Ten odpowiedział że: "ludzie ci oszaleli z głodu i zaatakowali strażników SS" i dodał po chwili: "mogli też zwrócić się przeciwko lokalnej ludności cywilnej". Kolejne 524 ciała zakopano w pobliżu stacji na bagnistej łące, w dole, który kazano wykopać więźniom. Kiedy przygotowywano się do dalszej drogi, w wagonach pociągu pozostało jedynie około 3.100 więźniów (z całkowitej liczby 5.009). Był 24 kwietnia 1945 roku, a więc od chwili wyjazdu z Buchenwaldu minęło już siedemnaście dni....
Widok na rampę kolejową w Nammering.
    "Pociąg śmierci" z Buchenwaldu, dotarł do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Dachau w nocy z 27 na 28 kwietnia 1945 roku. Ale zamiast natychmiastowej pomocy dla więźniów, został skierowany na bocznicę, gdzie miał oczekiwać do rana. Według późniejszych zeznań świadków, stało się tak, aby zapobiec rozprzestrzenieniu się tyfusu na terenie obozu. Jednak dla więźniów pociągu każda minuta była na wagę złota. Wystarczy zaznaczyć, że rankiem w pociągu było już tylko około 816 więźniów, którzy okazywali jakiekolwiek oznaki życia.
Stanislav Zámečnik (Fot. zbiory autora).
    Rankiem 29 kwietnia do pracy zagoniono więźniów z "Arbeitskommandos Moorexpress", którzy w pierwszej kolejności przetransportowali na teren Dachau siedemnastu nieprzytomnych więźniów z pociągu, a następnie zajęli się pozostałymi. Tych siedemnaście osób trafiło do obozowej izby chorych, gdzie zajęli się nimi lekarze i pielęgniarze. Byli to w głównej mierze Czesi i Polacy, którzy - narażając własne życie - już od dłuższego czasu pomagali innym więźniom. Wśród nich był czeski chirurg František Bláha, pielęgniarz Stanislav Zámečnik, których pomoc była możliwa dzięki dobrym relacjom z przełożonym sekcji pielęgniarzy - niemieckim więźniem Heinrichem Stöhrem.

    Niestety wielu więźniów przybyłych z Buchenwaldu było już w stanie agonalnym i - pomimo wszelkich starań - nie zdołano im już pomóc. Nie wiadomo ilu z ośmiuset przybyłych w kolejnych dniach zmarło, ale według relacji m. innymi czeskiego pielęgniarza "ciała kolejnych zmarłych liczono w setkach". Ustalenie dokładnej liczby nie jest możliwe, ponieważ w tych ostatnich dniach w obozie panował wielki chaos, a rejestr zgonów nie był już prowadzony. To samo tyczy się dwóch pierwszych dni po wyzwoleniu obozu przez amerykanów. Zaprowadzenie jako takiego ładu w obozie, doprowadziło do sytuacji, że "papierologią" zajęto się dopiero po dwóch dniach - 1 maja 1945 roku. Wówczas też ponownie zaczęto wpisywać dane zmarłych do rejestru zgonów.
 
Amerykanie przy pociągu śmierci (Fot. www.ushmm.org).
    A co w tym czasie działo się z ciałami zmarłych, które znajdowały się po przybyciu do Dachau w pociągu? Według relacji amerykańskiej dziennikarki i korespondentki wojennej magazynu New York Herlad Tribune Marguerite Higgins - która przybyła do obozu razem z amerykańskimi żołnierzami - więźniowie odmówili wykonania rozkazu SS-manów, którzy nakazali im wszystkie ciała przetransportować do obozu. Powodów było kilka. Po pierwsze, więźniowie wiedzieli, że mogą pozwolić sobie na niesubordynację, ponieważ esesmani zajęci byli ratowaniem siebie i niszczeniem wszelkich obciążających ich dowodów. Przecież wszystko działo się na kilka godzin przed wkroczeniem do KL Dachau amerykanów. Po drugie, więźniowie - wiedząc, że krematorium jest od kilku dni nieczynne - chcieli w ten sposób zachować dla wyzwolicieli "najważniejszy dowód rzeczowy", który pomógłby skazać w późniejszych procesach niemieckich oprawców. Po trzecie - ponieważ duża grupa esesmanów zdecydowała się uciec kilka dni wcześniej - więźniowie pierwszy raz odmówili wykonywania rozkazu już 23 kwietnia, za co nie spotkała ich żadna kara. Domyślali się zatem, że i tym razem nie będzie żadnej kary, tym bardziej, że wtedy jeszcze w obozie był niemiecki komendant SS-Obersturmbannführer Eduard Weiter, który uciekł 26 kwietnia.
 
    To co działo się w obozie na kilka dni przed wyzwoleniem i to, jak wyglądał obóz po wkroczeniu amerykańskich żołnierzy, opiszę dokładnie w osobnym tekście. Warto tutaj wspomnieć - bo ma to istotne powiązanie z dzisiejszym tematem - o rozstrzelaniu przez amerykanów części załogi KL Dachau, co do dzisiaj wśród historyków budzi wiele kontrowersji. Otóż ich gniew i chęć odwetu dojrzewały w ich głowach już od kilku godzin, kiedy to zajrzeli do wnętrz wagonów pociągu z ciałami więźniów z Buchenwaldu, który stał przed obozem. Dowódca 3. batalionu 157. Pułku Piechoty 45. Dywizji Piechoty podpułkownik Felix Laurence Sparks, który był tam wówczas ze swoimi żołnierzami, tak zrelacjonował to wydarzenie: "W pierwszych minutach po odkryciu zwłok, kilku mężczyzn - wszyscy zaprawieni w boju - byli, jakby nieprzytomni. Niektórzy płakali, inni wściekali się"....
    Wróćmy zatem do "pociągu śmierci" i więźniów nim przewożonych, po tym, jak odkryli go amerykańscy żołnierze. Po rozstrzelaniu przez amerykanów około 50 esesmanów, zajęto się ciałami zmarłych więźniów w obozie i tych z pociągu, w celu powstrzymania rozprzestrzeniania się tyfusu. Ciała zostały przetransportowane i pochowane w zbiorowej mogile w dzielnicy Dachau-Leitenberg, gdzie później utworzono oficjalny cmentarz.
Widok, jaki ukazał się amerykańskim żołnierzom po otwarciu wagonów (Fot. www.ushmm.org).
    Niemiecki obóz koncentracyjny i widok, jaki w nim zastano, przyciągnął na miejsce wielu amerykańskich korespondentów. Jednak dopiero to, co zobaczyli na bocznicy kolejowej przed obozem, wstrząsnęło nimi do takiego stopnia, że jeszcze długo po tym, nie mogli dojść do siebie. Streszczenie 72-stronicowego raportu amerykańskiej 7. Armii, jak i przejmujące zdjęcia natychmiast udostępniono światowej opinii publicznej. Informacje o tym odbiły się głośnym echem w niemal całych Stanach Zjednoczonych i wielu innych krajach na świecie.
    Amerykanie niemal natychmiast wszczęli procedury związane z dochodzeniem i procesem dotyczącym KL Dachau, a także "pociągu śmierci", który dotarł do obozu. Tym samym śledztwo to, stało się pierwszym śledztwem dotyczącym niemieckiego obozu koncentracyjnego.
To zdjęcie wykonał amerykański pułkownik Alexander Zabin, 30 maj 1945 r. (Fot. www.ushmm.org).
   W drugiej połowie maja, amerykanie mieli już szczegółowe zeznania wielu świadków, którzy opisali to, co działo się podczas 21-dniowej jazdy transportu z Buchenwaldu. Natychmiast zorganizowano grupy, które miały odnaleźć miejsca postoju pociągu - a co za tym idzie także miejsca zbrodni - udokumentować je i przystąpić do ekshumacji pochowanych tam więźniów. Podczas przesłuchań okazało się, że miejsc postoju pociągu w których masowo chowano ciała było kilka.
    Jednym z tych miejsc była stacja kolejowa w Nammering, kamieniołom, gdzie palono ciała i masowy grób. Amerykanie dopiero po trzech tygodniach od wyzwolenia obozu, odnaleźli miejsce, gdzie pochowano więźniów na bagnistej łące. Natychmiast nakazano wykopać rozkładające się ciała, ułożyć je na łące w kilku rzędach, a następnie cała miejscowa ludność musiała przejść obok zwłok. Na polecenie żołnierzy, miejscowi musieli przygotować odpowiednią ilość trumien i krzyży nagrobnych, a burmistrzowie mieli wskazać godne miejsca pochówku. Ciała ofiar pochowano w pięciu wytyczonych miejscach: 171 ciała pochowano na łące w miejscowości Eging, 43 ciała na łące w Nammering, 104 ciała na łące we wsi Renholding, 114 ciał na terenie małego podwórza w miejscowości Aicha worm Wald i 92 ciała na cmentarzu w Fürstenstein. Już wtedy zakładano, że będą to "prowizoryczne pochówki", a na godne złożenie ciał do grobu, przyjdzie czas po uporaniu się z zawieruchą zakończonej właśnie wojny....
Ekshumowane ciała przewożone są na cmentarz w Fürstenstein (Fot. zbiory autora).
Widok na miejsce w którym w Nammering stał pociąg.
    W 1958 roku przyszedł nareszcie czas na kompleksowe zajęcie się "prowizorycznymi nekropoliami" w których pochowano ciała więźniów z obozu Buchenwald. Wszystkie szczątki pochowane wcześniej w Nammering, Renholding i Aicha vorm Wald zostały ponownie ekshumowane i pochowane godnie w mogiłach zbiorowych cmentarza znajdującego się na terenie dawnego niemieckiego obozu koncentracyjnego Flossenbürg. Na ten sam cmentarz przewieziono szczątki 33 ofiar z "pociągu śmierci", które zostały wcześniej pochowane w Fürstenstein. Kolejne 20 przewieziono na cmentarze we Francji i Włoszech, a pozostałych 39 z 92 ciał, pozostawiono na miejscowym cmentarzu. Miejsce pochówku 171 ciał w Eging nie zostało już zmienione.
Drewniany krzyż stoi w miejscu, gdzie pochowano ciała więźniów podczas postoju w Nammering.
    Wkrótce potem zamknięta została także stacja w Nammering, na której stał pociąg z więźniami, a w miejscu mogiły zbiorowej postawiono duży drewniany krzyż. Utworzono też swego rodzaju "ścieżkę pamięci", która ma przypominać przechodniom o tych strasznych wydarzeniach.
    21 kwietnia 1985 roku - w 40. rocznicę tych wydarzeń - ustawiono niewielki monument z wyrytą inskrypcją: "Transport do obozu koncentracyjnego kwiecień 1945 - zamordowano 794 więźniów". Kamień postawiono mniej więcej w połowie drogi pomiędzy dawnym miejscem postoju pociągu, a miejscem, gdzie Niemcy pochowali więźniów.
Kamień z inskrypcją: "Transport do obozu koncentracyjnego kwiecień 1945 - zamordowano 794 więźniów".
    Od 1995 roku w miejscu tym regularnie odbywają się uroczystości upamiętniające 794 zamordowanych więźniów. Największe uroczystości związane są zawsze z "okrągłą" rocznicą, a więc w kwietniu 2005 i 2015 roku. Wówczas w miejscu "najstraszniejszej zbrodni wojennej w Dolnej Bawarii" - jak zostało powiedziane podczas przemówienia w 2005 roku - podczas nabożeństwa spotkali się ocalali z "pociągu śmierci", członkowie niemieckiego Bundestagu, Parlamentu i rządu Bawarii, lokalni politycy, przedstawiciele kościołów oraz okoliczna ludność. Podczas uroczystości, która miała miejsce 19 kwietnia 2015 roku, odsłonięto bardzo wymowny pomnik ufundowany przez firmę IG Metall. Pomnik przedstawia stałą ekspozycję dotyczącą okropnych wydarzeń z kwietnia 1945 roku. Uroczystości upamiętniające odbywają się również w miejscach, gdzie po wojnie pochowano szczątki brutalnie zamordowanych więźniów. Obecnie wszystkimi tymi miejscami pamięci zajmuje się stowarzyszenie o nazwie "KZ-Transport 1945".
Pomnik ufundowany przez firmę IG Metall przedstawiający pociąg i 54 wagony.
    Poznaliśmy już tragiczną historię więźniów z "pociągu śmierci" jadącego z Buchenwaldu do Dachau. Należy tutaj wspomnieć o niemieckich zbrodniarzach, którzy byli bezpośrednio zaangażowani w ten bestialski mord na tysiącach niewinnych ludziach.

Hans Merbach (Fot. https://de.wikipedia.org/).
    Jednym z tych, którzy stanęli przed sądem w głównym procesie w Buchenwaldzie, był nadzorca transportu SS-Obersturmführer Hans Merbach. Podczas wojny - urodzony 10 maja 1910 roku Merbach - był adiutantem w Buchenwaldzie i dowódcą sekcji psów w niemieckim obozie w Oświęcimiu, a następnie ponownie trafił do Buchenwaldu, skąd został oddelegowany do wyruszającego w kierunku Dachau transportu. 14 sierpnia 1947 roku Hans Erich Merbach został skazany na karę śmierci przez powieszenie i stracony 14 stycznia 1949 roku w więzieniu w Landsbergu. Lista zarzutów w stosunku do niego była dość długa, jednak nie wszystkie udało się jemu udowodnić. Merbach otrzymał najwyższy wymiar kary za "pomoc i udział w zbrodniczej działalności niemieckiego obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie", za "udział i pomoc w zbrodniczej działalności niemieckiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu" i w szczególności za "zbrodnie dotyczące śmierci ponad 4.000 więźniów z transportu z pociągu śmierci". Zbrodniarzowi nie udało się udowodnić m. innymi zabicia na stacji w Pilźnie kilkunastu więźniów z pociągu i strzelania do więźniów w kamieniołomie w Nammering.
 
    Na koniec wróćmy jeszcze do sylwetek trzech osób.
Ksiądz Bergmann (Fot. https://de.wikipedia.org/).
    Pierwszą jest ksiądz Johann Bergmann (9 maj 1887 - 03 grudnia 1958), który przez cały czas postoju pociągu w Nammering, starał się organizować i nieść pomoc więźniom. Według powojennych relacji 58-letni wówczas duchowny, osobiście nakłonił Merbacha do organizowania żywności dla umierających. Namówił też Niemca, aby ten wydał rozkaz o dopuszczeniu przez esesmanów ludności cywilnej do pociągu, niosącej pomoc konającym. W 1956 roku duchowny - za swoją postawę - otrzymał od władz Krzyż Zasługi I Klasy Republiki Federalnej Niemiec.

    Drugą osobą o której warto napisać kilka zdań jest Heinrich "Heiner" Stöhr (12 września 1904 - 09 grudnia 1958) - szef sekcji pielęgniarzy w KL Dachau. Otóż w 1934 roku - wówczas 30-letni członek Socjalistycznej Partii Niemiec - Stöhr został aresztowany przez nazistów i skazany w Monachium na karę 10 lat pozbawienia wolności za swoje poglądy polityczne. W 1940 roku więzienie zamieniono jemu na niemiecki obóz koncentracyjny w Dachau, gdzie został najpierw starszym pielęgniarzem, a następnie szefem sekcji pielęgniarzy. Od samego początku - w miarę swoich aktualnych możliwości - starał się pomagać więźniom, ryzykując tym samym własnym życiem. Według powojennych relacji, przyczynił się do uratowania ponad setki istnień ludzkich, za co otrzymał wśród więźniów przydomek "Anioł z Dachau". Heinrich Stöhr w grudniu 1946 roku był jednym z głównych świadków oskarżenia w procesie lekarzy z Dachau. Całe swoje powojenne życie poświęcił polityce. I to dosłownie. Jako członek Państwowego Zgromadzenia Konstytucyjnego, parlamentu Bawarii i członek okręgu wyborczego Środkowej Frankonii nieprzerwanie od 1950 roku, zasłabł na stacji kolejowej w Treuchtlingen w 1958 roku, gdzie zmarł na zawał serca....
    Ostatnim o którym tutaj chcę wspomnieć jest Czech Stanislav Zámečnik (12 listopada 1922 - 22 czerwca 2011). Był on w Dachau pielęgniarzem i zajmował się umierającymi z pociągu. Stanislav został aresztowany przez Niemców w 1939 roku w wieku 17 lat i skazany na kilka lat więzienia. W lutym 1941 roku został deportowany do Dachau, gdzie od jesieni pracował, jako pielęgniarz w obozowej izbie chorych. Po czterech latach spędzonych w obozie, doczekał się wyzwolenia i wrócił do ojczyzny. Po ukończeniu historii na Uniwersytecie Karola w Pradze, w 1960 roku podjął pracę w Instytucie Historii Wojskowości, gdzie zajmował się badaniami dotyczącymi czeskiego ruchu oporu oraz historią niemieckiego obozu koncentracyjnego w Dachau. Później - jako członek naukowej rady doradczej - brał udział w przebudowie Miejsca Pamięci w Dachau. Napisał także obszerną książkę o tym obozie. W 2011 roku został pośmiertnie odznaczony Nagrodą Dachau za odwagę obywatelską podczas wojny.
 
* początkowo mówiło się o ponad 4.500 więźniach. Dopiero późniejsze badania pozwoliły na ustalenie dokładnej liczby więźniów, którzy wyruszyli pociągiem z Buchenwaldu do Dachau.
W drodze do miejsca, gdzie znajdowała się zbiorowa mogiła.
    Wszystkie zdjęcia - o ile nie zostało to oznaczone inaczej - pochodzą ze zbiorów autora, współczesne wykonano we wrześniu 2023 roku.
 
Mapa dojazdu:
 

1 komentarz:

  1. Trudno o tym czytać, a co dopiero wyobrazić sobie, co ci ludzie przeżywali przed śmiercią😥

    OdpowiedzUsuń