niedziela, 6 grudnia 2020

"Może po raz ostatni. Zapiski intymne" - Ursula von Kardorff


   Arystokratyczna rodzina von Kardorff jest znana i szanowana na całym świecie. Jej pochodzenie sięga przełomu XII i XIII wieku. Von Kardorffowie, są zatem starą północnoniemiecką rodziną, wywodzącą się ze szlachty meklemburskiej. Przez te wszystkie wieki, wielu z jej członków, na zawsze zapisało się na kartach historii. Jednym z nich był rycerz Fredericius de Kerkdorp, który pod koniec XIII wieku godnie reprezentował linię tej rodziny szlacheckiej. Można by tutaj przytoczyć jeszcze przynajmniej kilka wywodzących się z tej rodziny osób, które na przestrzeni wieków zapisały się godnie w historii naszych zachodnich sąsiadów. Dla nas jednak ważny jest przełom XIX i XX wieku - okres, który był dla von Kardorffów wielką próbą. Egzaminem, który - choć nie był dla nich łatwy - w większości zdali bardzo dobrze. Jedną z ważniejszych osób, które poradziły sobie celująco z tą próbą, jest Ursula von Kardorff - autorka książki "Może po raz ostatni. Zapiski intymne".

   Ursula von Kardorff urodziła się 10 stycznia 1911 roku w Berlinie - mieście, które w jej życiu odgrywało bardzo ważną rolę. To tutaj często przebywał jej dziadek - Wilhelm - który, jako konserwatywny zwolennik polityki Bismarcka, był jednym z założycieli Wolnej Partii Konserwatywnej. To w Berlinie urodził się i wychował jej wspaniały ojciec - wiceprezydent w Prezydium Reichstagu w Niemieckiej Republice Weimarskiej i malarz z zamiłowania - Siegfried. I to właśnie w tym mieście - które przeżywało podczas ostatniej wojny wzloty i upadki - Ursula doświadczyła wszystkich okropności z nią związanych. Jej książka "Może po raz ostatni. Zapiski intymne" jest właśnie niesamowitym świadectwem tych chwil, które tak bardzo dotknęły, nie tylko ją samą, ale także jej całą rodzinę, mieszkańców Berlina i wszystkich innych większych miast w III Rzeszy.

  Jej szczegółowe wspomnienia w wydaniu polskim obejmują jedynie lata 1942-1945. To jednak wystarczy, aby choć częściowo poznać losy berlińczyków i ich rodzin na tle wydarzeń ostatnich lat wojny. Wydarzeń, które doprowadziły do zagłady III Rzeszę i miliony jej obywateli - w tym także jej brata i ojca. 
   Zapiski młodej intelektualistki i arystokratki Ursuli von Kardorff, pokazują czytelnikowi dwa różne światy. Pierwszym, jest świat pełen dyplomatów, wojskowych i ludzi nauki i kultury, wywodzących się najczęściej ze środowiska starej szlachty niemieckiej. Wszyscy ci ludzi - mający różne zapatrzenie na politykę Hitlera i jego paladynów - starali się wieść towarzyskie życie w tzw. berlińskich wyższych sferach. Jak dowiemy się z książki - skutek był różny i nie zawsze taki, jaki sobie wymarzyli. Drugim światem byli zwykli - w większości ubodzy - obywatele niemieccy, którzy zamieszkiwali wszystkie dzielnice wielkiego Berlina. Ich życie oraz życie ich rodzin - jakże różniło się w tym okresie od tego, którego kosztowała klasa wyższa. Brak podstawowych środków do życia - jedzenia, ubrań, pieniędzy - było ich główną troską dnia powszedniego. To jedynie jeden z kilku podziałów, na które autorka zwróciła uwagę w swojej książce.
   Osobiście uważam, że Ursula von Kardorff była swego rodzaju "łączniczką" obu tych światów, co jeszcze bardziej pozwoliło jej na poznanie i opisanie obu tych grup. Jej wspomnienia zaczynają się 28 października 1942 roku a więc w okresie, w którym wielu już wie, że tej wojny Niemcy nie są w stanie wygrać. Autorka od tego czasu, w bardzo prosty sposób opisuje wydarzenia w Berlinie, przedstawia szerokie grono swoich przyjaciół i ich losy praktycznie dzień po dniu. 
   Dowiadujemy się z jej "kieszonkowego dziennika" o niej samej, jej nastawieniu do nazistowskiej władzy, o jej rodzinie i znajomych. Nie znamy jednak ani jej - ani pozostałych bohaterów książki - przeszłości. I tutaj czytelnik może sobie pomyśleć.... no tak, zaczął się kiepski okres dla Rzeszy Niemieckiej, to i autorka zmieniła swój pogląd na całą sprawę. Nic bardziej mylnego. Otóż wystarczy prześledzić losy i karierę hrabiny von Kardorff, aby przekonać się, że jej nastawienie do polityki nazistowskiej i samego Hitlera, nigdy nie różniła się od tego, jakie przedstawia w swoich wspomnieniach dotyczących ostatnich lat wojny. Ursula von Kardorff - dziennikarka i publicystka - starała się "uwiecznić" wszystko w jak najbardziej obiektywny sposób. Dzięki temu możemy poznać także nastawienie jej ojca (zdystansowany antynazista), matki (zagorzała nazistka) i braci (służących w Wehrmachcie). Mało tego - jej wręcz nonszalancki stosunek do władzy nazistowskiej, Hitlera i jego polityki - powoduje, że w każdym wydawnictwie, jakim otrzymuje pracę, ma zakaz redagowania artykułów politycznych. Jej negatywne nastawienie potęguje jeszcze bardziej śmieć jej młodszego brata - Jürgena (1918-1943) - który, jako porucznik poległ na Ukrainie. 
 
    "Może po raz ostatni. Zapiski intymne" opisuje także bliskie relacje z wieloma członkami ruchu oporu, którzy przeprowadzili nieudany zamach na Hitlera w lipcu 1944 roku. Przez znajomość z Wernerem von Haeftenem, Erwinem von Witzlebenem, Grafem von Hardenbergiem, Fritzem-Dietlofem von Schulenburgiem i wieloma innymi, również i ona stała się celem Gestapo, które wielokrotnie wzywało ją na Prinz-Albrecht-Starsse. Autorce udało się jednak uniknąć najgorszego. Tego szczęścia nie mieli Claus i Berthold von Stauffenberg, Friedrich Olbricht, Albrecht Ritter Mertz von Quirnheim i wielu innych. Oni wszyscy zostali skazani na śmierć, a ich rodziny aresztowane, sądzone i także skazane na śmierć, wieloletnie więzienie lub obóz koncentracyjny. Właśnie dzięki autorce, możemy poznać dalsze, szczegółowe losy wielu rodzin, członków ruchu oporu.
   Innym wiodącym tematem, jest oczywiście samo życie w bombardowanym Berlinie. Tutaj również autorka bardzo szczegółowo opisuje losy swoje, rodziny, znajomych i zwykłych mieszkańców miasta. Potężne naloty i ich skutki - śmierć, okaleczenia, zniszczenia, bezsilność - opisane oczami młodej, bezbronnej kobiety, dają makabryczny obraz tamtych dni. Z tych fragmentów możemy dowiedzieć się, jak funkcjonował system ostrzegający przed alianckimi nalotami, jak zorganizowane były służby niemieckie i jak zachowywała się ludność Berlina. Dzienne i nocne naloty, bomby, które obracały w perzynę całe ulice oraz wzajemna pomoc berlińczyków, autorka zapamiętała bardzo dokładnie. Wówczas - jak pisała - nie liczył się status, czy wykształcenie ale jedynie szczęście - ludzie skuleni w kątach schronów lub piwnic, z przerażeniem wyczekiwali chwili, kiedy śmiercionośna broń dosięgnie właśnie ich. 
   Autorka wielokrotnie wspomina, jak olbrzymia była skala nalotów alianckich. Jakie następstwa miały te naloty i jak sobie radzono podczas nich i w przerwach pomiędzy nimi. Oczywiście nigdy nie poznamy nawet w połowie skali wyniszczeń psychicznych, jakie bombardowania wywoływały wśród ludności cywilnej. Częściowo dowiadujemy się tego z relacji hrabiny, która opuściła Berlin w marcu 1945 roku. Nie potrafiła dłużej znieść ciągłego napięcia i stresu z tym związanego. Uciekła także przed zbliżającą się Armią Czerwoną i jej brutalnością, jaką ze sobą niosła. Ursula von Kardorff uciekła na wieś - do Jettingen - i tam próbowała przetrwać ostatnie tygodnie wojny. Tutaj zobaczyła, jak wygląda życie z dala od bombardowanych, dużych miast - to także dosyć szczegółowo opisała. W Jettingen autorka doczekała końca wojny. Widziała niekończące się kolumny niemieckich jeńców, amerykańskich i francuskich żołnierzy, z których zwłaszcza ci drudzy, chcieli pokazać swoją wyższość nad pokonanym narodem niemieckim. Najprawdopodobniej tutaj autorka osiedliłaby się na stałe, jednak w swoim ukochanym Berlinie zostawiła rodzinę, przyjaciół i cały swój dobytek (nie wiedziała wówczas, czy przetrwał, czy został zniszczony). Postanowiła wrócić. Wrócić, pomimo tego, co słyszała od ludzi o żołnierzach radzieckich i niemieckich kobietach, które wpadły w ich łapy. Opisała także swoją wielodniową i dramatyczną podróż przez Niemcy do miejsca swojego urodzenia oraz to, co zastała tam po przybyciu - zrujnowane miasto, śmierć i wszechobecne cierpienie - obrazy, które towarzyszyły jej do końca życia w 1988 roku.
 
   Ursula von Kardorff po wojnie osiedliła się w Monachium i tam zmarła. Swoje dzienniki opublikowała po raz pierwszy w 1962 roku. Powstały one na podstawie jej odręcznych zapisków, do których jak twierdziła, nie wprowadzono żadnych zmian ani sprostowań. "Można temu dziennikowi wiele zarzucić - nieliteracki styl, powierzchowność, naiwność czy niewiedzę. Ale jednego zarzucić mu nie można - nieprawdy. Nie ma w nim żadnych zafałszowań i upiększeń. Jest szczery" - napisała we wstępie autorka.
   Książka "Może po raz ostatni. Zapiski intymne" wywołała w dawnym RFN ogromne zainteresowanie - przez wiele tygodni utrzymywała się na liście bestsellerów. Szokujące wyznania autorki zostały opisane w sposób prosty i bez ubarwień. Jej dzienniki, nadal są przez historyków uważane za cenne, oryginalne źródło, które opisuje życie w Berlinie podczas II wojny światowej. Są one tym cenniejsze, że powstawały na bieżąco, a autorka zaczęła je spisywać w jedną całość już w 1947 roku. W tym czasie, opisane wydarzenia były nadal świeże w jej pamięci. Pomimo tego, szczegóły tych wydarzeń oparła na wspomnieniach osób z którymi miała w trakcie wojny kontakt, które przetrwały to piekło i podzieliły się z nią swoimi wspomnieniami, zapiskami i prywatną korespondencją. Wszystko po to, aby jeszcze bardziej przybliżyć kolejnym pokoleniom dramatyczne losy zwykłych ludzi, których nie oszczędza żadna wojna, nie zależnie po której "stronie" się znajdują.... 
   Książka napisana jest bardzo dobrze stylistycznie. Podczas lektury nie zauważyłem znaczących błędów, a jedynie dziewięć tzw. "literówek".
 
Polski tytuł: "Może po raz ostatni. Zapiski intymne"
Oryginalny tytuł: "Berliner Aufzeichnungen 1924-1945"
Autor: Ursula von Kardorff
Przekład: Emilia Bielicka
Rok wydania: 1992
Język: polski
Wydawnictwo: Reporter
Liczba stron: 240
Oprawa: miękka (klejona)
 
Moja ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. Na pewno literatura pamiętnikarska wymaga bardzo krytycznego podejścia zwłaszcza do autorów - jeszcze nie czytałem wspominków czy zapisków które by stawiały piszącego w niekorzystnym świetle. Z drugiej strony jest faktem że właśnie arystokracja niemiecka i rody szlacheckie były wobec Hitlera i jego reżimu najmniej przyjazne.

    OdpowiedzUsuń