Od pierwszych dni września 1939 roku, na Żywiecczyźnie zaczęły powstawać różne organizacje czynnego oporu przeciwko Niemieckiemu najeźdźcy. Kilkunastoosobowe oddziały tworzyli mężczyźni, którzy w ten sposób chcieli uniknąć wywózki na roboty do Niemiec, lub wcielenia do niemieckiego wojska. Takie "oddziały" napadały na żołnierzy okupanta, zdobywając w ten sposób m. innymi broń, której tak bardzo wówczas potrzebowali. Ciągłe "nękanie" i zabijanie Niemców doprowadzało ich do furii, a to skutkowało krwawymi akcjami odwetowymi. Ofiarami takich represji byli głównie niewinni cywile, ale nie brakowało także spektakularnych akcji przeciwko partyzantom, które finalnie kończyły się dla nich pojmaniem i publiczną egzekucją, która miała odstraszyć inne tego typu grupy oporu.
Na Żywiecczyźnie - od połowy 1940 roku do końca działań bojowych - takich zbrodni popełnionych na ludności cywilnej i członków grup partyzanckich było przynajmniej kilka. Niemal wszyscy świadkowie tamtych wydarzeń już nie żyją, a tych którzy dożyli do dnia dzisiejszego i mogą coś pamiętać, bardzo trudno odnaleźć i namówić do opowiedzenia tamtych wydarzeń. Na szczęście los lubi sprawiać nam niespodzianki i zdarza się, że takie osoby całkiem przypadkowo spotykamy na swojej drodze. Tak było podczas naszego październikowego wyjazdu na Żywiecczyznę, gdzie spotkaliśmy Pana Stanisława (rocznik 1931), który na własne oczy widział jedną z takich egzekucji na pojmanych partyzantach. Zapraszam do zapoznania się z wydarzeniami, jakie miały miejsce w Żabnicy, nieopodal domu naszego rozmówcy, dnia 3 września 1943 roku.
Okupacja na Żywiecczyźnie rozpoczęła się z dniem 3 września 1939 roku i trwała ponad 67 miesięcy. Wówczas powiat żywiecki należał do Polski, a konkretniej do województwa krakowskiego. Już w pierwszych dniach okupacji, powiat ten został przez Niemców przemianowany na Landkreis Saybusch, a od końca października 1939 roku, wchodził w skład Rzeszy Niemieckiej w ramach Rejencji Katowickiej. Jeszcze tego samego roku, Śląsk został podzielony na dwie prowincje - Dolnośląską i Górnośląską. Prowincją Górnośląską - a więc Rejencją Katowicką - zarządzał od tego czasu SS-Brigadeführer Fritz Bracht. Powiat żywiecki znalazł się w strukturach Rejencji katowickiej, a zarządzał nim landrat Eugen Hering. Dzielił się na 69 gmin i 2 miasta - Suchą i Żywiec. W tym drugim mieście utworzono siedzibę starostwa, które zarządzało 10 okręgami administracyjnymi (niem. Amtsbezirke), w których znalazło się owe 69 gmin. W powiecie żywieckim powstało przez cały okres wojny przynajmniej sześć kilkunastoosobowych oddziałów partyzanckich. Głównymi organizatorami konspiracji na terenie Żywiecczyzny byli: Antoni Studecki pseudonim "Bystry", Wenancjusz Zych pseudonimy "Szary" i "Dziadek" oraz Antoni Płanik. Obwód żywiecki został podzielony na dziewięć placówek: 1. Miasto Żywiec, 2. Zabłocie, 3. Miasto Sucha, 4. Gmina Jeleśnia, 5. Gminy Gilowice, Zadziele i Rychwałd, 6. Gmina Łodygowice, 7. Gminy Lipowa i Radziechowy, 8. Gminy Cięcina i Węgierska Górka oraz 9. Gmina Rajcza. My skupimy swoją uwagę na placówce operującej w Gminach Cięcina i Węgierska Górka.
Pierwszym dowódcą placówki był kpt. inż. Bronisław Pawłowicz ps. "Guga", który w marcu 1943 roku został aresztowany przez Niemców i stracony w obozie koncentracyjnym. Po nim dowództwo objął chor. Józef Jurasz, który pozostał na tym stanowisku do końca wojny. Zastępcą komendanta placówki był kuzyn chor. Józefa Jurasza - ppor. Roman Mroziński ps. "Jur" (wcześniej dowódca drużyny partyzanckiej "Malinka") - który pod koniec 1943 roku zaginął w walce z grupą gestapowców. W placówce wyróżniali się m. innymi: sierż. rez. Michał Bednarz (zamordowany w Oświęcimiu w 1942 r.) oraz plut. Fryderyk Gaweł (powieszony w Żabnicy we wrześniu 1943 r.).
Zanim przejdziemy do relacji Pana Stanisława, która dotyczy śmierci m. innymi plut. Fryderyka Gawła, należy wspomnieć tutaj, że działalność wszystkich tych grup wiązały się z represjami w stosunku do Polaków zamieszkujących te okolice. Nasiliły się one zaraz po Akcji Żywiec (niem. Aktion Saybusch), polegającej na wywłaszczeniu, wysiedleniu i deportowaniu przez Niemców do Generalnego Gubernatorstwa około 16. tys. mieszkańców Żywiecczyzny (wrzesień 1942 r. - styczeń 1943 r.).
Z jednej strony partyzantka na Żywiecczyźnie umacniała się i organizowała, z drugiej strony jej szeregi uszczuplali Niemcy w przeróżnych akcjach odwetowych. Oprócz bestialskich egzekucji w Lipowiankach (38 zamordowanych Polaków w 1940 r.) i w Żywcu (11 zamordowanych Polaków w 1942 r.) miało miejsce jeszcze wiele innych. Zapewne większość z nich nie zakończyłaby się tak dramatycznie, gdyby nie konfidenci, przez donosy których organizowano skuteczne akcje przeciwko partyzantom. Taki los spotkał właśnie m. innymi ludzi z grupy partyzanckiej "Romanka", którzy zostali zamordowani w Kamesznicy i Żabnicy 4 września 1943 roku.
Grupa partyzancka "Romanka" powstała w Żabnicy najprawdopodobniej w czerwcu 1943 roku. Swoją nazwę zawdzięcza znajdującemu się 1366 m. n.p.m. szczytowi w Beskidzie Żywieckim. Wraz z dwoma innymi oddziałami - "Malinka" i "Czarni" - nazywany był Oddziałem Partyzanckim Beskidu Zachodniego pod tymczasowym dowództwem st. sierż. Wojciecha Galicy. Bazą wypadową oddziału, był przysiółek Dadoki położony na stokach Boraczego Wierchu. Na dowódce drużyny "Romanki" wyznaczono ppor. Cz. Świąteckiego ps. "Surma". W krótkim czasie o oddziale zaczęło się dowiadywać coraz więcej miejscowych, którzy wyrażali chęć wstąpienia w szeregi "Romanki". Nierzadko zdarzało się, że nowo przybywający mieli ze sobą także - ukrytą wcześniej przed Niemcami - broń, co nie było bez znaczenia dla oddziału. Jedną z takich postaci był Józef Fijak z Żabnicy, który przekazał jeden karabin i jeden ckm bez podstawy oraz udostępnił dwa swoje konie do dyspozycji grupy. Wykorzystywano je później do transportu sprzętu, materiałów i żywności. Jakiś czas później, Józef Fijak wraz z żoną został aresztowany i zamordowany przez Niemców. Małżeństwo osierociło ośmioro dzieci w wieku od 2 do 17 lat. Ich najstarszy syn - Władek - umieścił młodsze rodzeństwo u krewnych, a sam wstąpił w szeregi "Romanki".
Dowodzenie grupą objął plutonowy Ludwik Górny pseudonim "Leo". Mniej więcej w tym samym czasie, do oddziału dołączył ppor. Antoni Płanik ps. "Roman" - komendant obwodu żywieckiego Armii Krajowej. Po ustaleniu poszczególnych funkcji w oddziale i krótkim przeszkoleniu w posługiwaniu się bronią, oddział został uznany za gotowy do walki z okupantem. Zgodnie z rozkazami rotm. Wacława Zdyba ps. "Zawieja", jego pierwsze zadania miały polegać na atakach przeciwko niemieckim posterunkom, atakach na gospodarstwa osadników niemieckich, na sklepy, urzędy i na zwolenników okupanta niemieckiego, którym wymierzano różnego rodzaju kary, przeważnie chłosty.
2 lipca 1943 roku oddział skutecznie zaatakował schronisko na Rysiance, gdzie kwaterowali oficerowie niemieccy. Akcja była dobrze przygotowana i przeprowadzona. W odniesieniu sukcesu pomógł tzw. "człowiek z wewnątrz", którym była siostra jednego z partyzantów oddziału - Maria Żabnicka. To właśnie na jej znak, przyczajeni przed schroniskiem partyzanci zaatakowali Niemców. Część ludzi otoczyło budynek, natomiast kilku innych wtargnęło do środka. Jedyne co w tej sytuacji mogli zrobić zaskoczeni oficerowie niemieccy, to podnieść ręce do góry i oczekiwać na dalsze wydarzenia. Wówczas usłyszeli po niemiecku zapewnienie, że przeżyją, jeżeli przez kolejne dwie godziny nie opuszczą rąk. "Zaszczyt" ten przypadł partyzantowi o pseudonimie "Kropka" - jednemu z tych, który w oddziale dobrze znał język niemiecki. Partyzanci zabrali broń osobistą oficerów, jedzenie, koce, naczynia kuchenne i radio. Po jakimś czasie od tego zdarzenia, swoją relację z tego, co działo się w środku, zdała sama Maria. Jak mówiła: "Niemcy wykonali wydany im "rozkaz", a każdy oficer, który miał zamiar opuścić ręce, natychmiast był rugany przez swoich kolegów"....
8 sierpnia w godzinach wieczornych, oddział "Romanka" - pod dowództwem Kazimierza Wolnego ps. "Hart" - ponownie zaatakował schronisko na Rysiance. W akcji brało udział sześciu partyzantów, którzy ponownie zabrali żywność, koce, ubrania i kilka innych niezbędnych przedmiotów. Tym razem żołnierzy niemieckich nie było, więc wśród łupów nie było żadnej broni. W drodze powrotnej oddział natknął się na patrol niemiecki. U szczytu Romanki doszło do wymiany ognia w wyniku którego jeden z Niemców zginął, a drugi został ciężko ranny. Oddział bez strat własnych powrócił do "bazy", gdzie czekała reszta "chłopaków", a następnie - ze względu na spodziewaną obławę - wszyscy wyruszyli w kierunku Kamesznicy.
Żandarmeria niemiecka w Żywcu została zawiadomiona o napadzie dopiero po północy, co dało partyzantom czas na ucieczkę. Spokój jednak nie trwał długo. Niemcy wpadli w szał, a na skutek donosów konfidentów wiedzieli, gdzie szukać "sprawców" ataku na schronisko. Rozpoczęły się obławy, na skutek czego - pod zarzutem uprawiania partyzantki, współpracy z partyzantami i udzielaniu im pomocy - nastąpiły masowe aresztowania w Kamesznicy, Sopotni Małej, Sopotni Wielkiej, Węgierskiej Górce i Żabnicy. Wszyscy aresztowani trafili najpierw do aresztu w Bielsku, a następnie zostali przewiezieni do aresztu w Mysłowicach, gdzie zostali poddani brutalnym przesłuchaniom. Spośród wszystkich aresztowanych wybrano 21 osób, które miały zostać publicznie stracone. Egzekucję wyznaczono na dzień 3 września 1943 roku, a "przedstawienie" miało się odbyć w dwóch miejscowościach - Kamesznicy i Żabnicy.
3 września 1943 roku - od godziny 13:00 - w Kamesznicy zaczęło się robić coraz tłoczniej. Głównie dlatego, że do miasta zaczęły docierać niemieckie samochody ciężarowe w których znajdowały się oddziały policji i wojska, na które "czekali" przymusowo zgromadzeni mieszkańcy. Nie zabrakło także niemieckich osadników z Ciśca i innych pobliskich gospodarstw. Wszystkich otaczał kordon niemieckich żołnierzy z karabinami maszynowymi. Wśród wojskowych ciężarówek jechała także blaszana i zakratowana więźniarka. W niej - w towarzystwie strażników - przewożono aresztantów. Dobiegały prace związane z budową szubienicy, na której miał zostać wykonany wyrok śmierci. Kiedy więźniowie opuszczali samochody, ich twarze były niemal nie do rozpoznania. To "efekt" metod stosowanych przez gestapo podczas przesłuchać w aresztach w Bielsku i Mysłowicach.
Zbliżała się wyznaczona na egzekucję godzina 15:00. Wszyscy więźniowie prowadzeni na szubienicę milczeli. Jedynie Leon Kurowski krzyknął do zebranego tłumu: "Z Bogiem koledzy, ginę za Ojczyznę!" Kiedy już wszystkich ustawiono w szeregu na podeście szubienicy, za każdym stanął jeden gestapowiec w cywilnym ubraniu. Następnie oficer gestapo odczytał głośno nazwiska skazańców i wyrok skazujący na śmierć: "Za przynależność do AK, działalność partyzancką w okolicznych lasach, atakowanie, rabowanie i mordowanie niemieckich żołnierzy, kradzieże wśród ludności niemieckiej i pomoc okolicznej ludności niesioną partyzantom, hitlerowskie Niemcy skazują...". Następnie każdemu - któremu odczytano wyrok - zakładano pętlę na szyję. Kiedy cała dziesiątka skazanych stała obok siebie z założonym sznurem - na rozkaz tego samego oficera - każdy z gestapowców pchnął więźnia z ławy do przodu, po czym wszyscy zawiśli na zaciągniętych pętlach. Pośród zgromadzonych rozległ się szloch, a na ich twarzach widać było ogromne cierpienie.... Ku przestrodze, powieszonych pozostawiono wiszących do godzin popołudniowych pod strażą.
Pozostałych 11 więźniów - którzy zmuszeni zostali obserwować egzekucję - ponownie załadowano do więźniarki, która ruszyła w stronę pobliskiej Żabnicy. Tutaj "scena główna" była już przygotowana na przybyszy. Przebieg egzekucji wyglądał podobnie do tego sprzed zaledwie kilkudziesięciu minut. Każdego więźnia wywlekało z samochodu dwóch funkcjonariuszy gestapo. Najbardziej cierpiał pobity, i mający złamaną nogę 48-letni Rudolf Dobosz. On, jako jedyny upadł po wyjściu z więźniarki, po czym brutalnie został poderwany przez dwóch gestapowców i podpierając się laską, został doprowadzony pod szubienicę.
Miejsce egzekucji w Żabnicy znajdowało się tuż przy rzeczce Żabniczance, przy głównej drodze prowadzącej do Węgierskiej Górki. Szubienicę ustawiono pomiędzy trzema olchami, które wykorzystano jako dodatkowe wsparcie przy jej budowie. Wśród zgromadzonych mieszkańców Żabnicy, znajdowała się również mama 12-letniego wówczas Stanisława. Kiedy - najpierw w języku niemieckim, a następnie w jęz. polskim - zaczęto odczytywać wyrok skazujący na śmierć, w jakiś sposób wymknęła się z tłumu i powróciła do domu. "Nie chciała oglądać tego strasznego widoku" - jak wspominał podczas naszej rozmowy jej syn. Przeciwnie zachował się za to ks. proboszcz Gabriel Zemanek, który został powiadomiony o egzekucji przez Jakuba Wojtyłę. Stał teraz w pobliżu szubienicy pod wierzbą, z zamiarem udzielenia ofiarom ostatniego kapłańskiego rozgrzeszenia. Ci biedacy - kiedy zauważyli księdza - wymienili szeptem między sobą kilka zdań, po czym już całkiem spokojnie czekali na swój koniec. Chwilę później sam ksiądz mógł zawisnąć obok stojących w rzędzie więźniów. Zauważył go bowiem jeden z gestapowców, który zaczął biec w jego kierunku. Na szczęście księdzu udało się uciec i ukryć się na strychu jednej z chat. Pomogli mu w tym zgromadzeni mieszkańcy, którzy pośpiesznie robili dla niego przejście, po czym szybko wracali na swoje miejsca, utrudniając w ten sposób pościg gestapowcom. Pościg za księdzem trwał kilka minut, a w tym czasie skazańcom skończono odczytywać wyrok. Padały ostatnie słowa: ".... zostali przez Sąd Doraźny w Mysłowicach skazani na karę śmierci. Wyrok ma być wykonany natychmiast przez powieszenie". Wszyscy skazani stali spokojnie, żaden się nie szamotał i nie okazywał strachu. nawet 17-letni Stasiu Konior, który szukał nerwowo wzrokiem w tłumie swojej matki. Niestety - choć zapewne to było jego ostatnie marzenie - matka ze względu na poważną chorobę serca nie mogła przyjść na egzekucję. Zapewne to by ją zabiło....
To właśnie wtedy dowiedział się o przeprowadzanej niedaleko domu egzekucji młody Stanisław, którego spotkałem. Jego ciekawość była na tyle silna, że postanowił ją zobaczyć. "Wymknąłem się z domu, tak, żeby matka nie widziała. Poszedłem nad rzekę i przedzierałem się wzdłuż niej przez krzaki, aby nikt mnie nie zauważył, a jednocześnie, aby podejść jak najbliżej. Wtedy nie bardzo rozumiałem po co tam w ogóle poszedłem i co zobaczę, ale dzisiaj już wiem, że było to bardzo nieodpowiedzialne i niebezpieczne - przecież mogłem zostać złapany przez Niemców. Dobrze się stało, że na miejsce dotarłem już po powieszeniu wszystkich jedenastu, bo tego obrazu, który tam zobaczyłem, nie pozbyłem się już nigdy...." Tutaj mój rozmówca zatrzymał się na dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy opowiedzieć mi o tym, co widział, po czym kontynuował. "Pamiętam, jak oni wisieli i jak ich odcinano. Jednak najwyraźniej zapamiętałem moment, w którym po odcięciu ciała spadały na ziemię. Jedni upadali, jakby normalnie - po zetknięciu z ziemią uginały im się nogi w kolanach - upadali na boki, natomiast kilku upadało trochę dziwnie, bo nie zgięły im się kolana - jak takie długie kłody.... To było straszne." - wspominał siedzący ze mną na parkowej ławce Pan Stanisław.
To właśnie wtedy dowiedział się o przeprowadzanej niedaleko domu egzekucji młody Stanisław, którego spotkałem. Jego ciekawość była na tyle silna, że postanowił ją zobaczyć. "Wymknąłem się z domu, tak, żeby matka nie widziała. Poszedłem nad rzekę i przedzierałem się wzdłuż niej przez krzaki, aby nikt mnie nie zauważył, a jednocześnie, aby podejść jak najbliżej. Wtedy nie bardzo rozumiałem po co tam w ogóle poszedłem i co zobaczę, ale dzisiaj już wiem, że było to bardzo nieodpowiedzialne i niebezpieczne - przecież mogłem zostać złapany przez Niemców. Dobrze się stało, że na miejsce dotarłem już po powieszeniu wszystkich jedenastu, bo tego obrazu, który tam zobaczyłem, nie pozbyłem się już nigdy...." Tutaj mój rozmówca zatrzymał się na dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy opowiedzieć mi o tym, co widział, po czym kontynuował. "Pamiętam, jak oni wisieli i jak ich odcinano. Jednak najwyraźniej zapamiętałem moment, w którym po odcięciu ciała spadały na ziemię. Jedni upadali, jakby normalnie - po zetknięciu z ziemią uginały im się nogi w kolanach - upadali na boki, natomiast kilku upadało trochę dziwnie, bo nie zgięły im się kolana - jak takie długie kłody.... To było straszne." - wspominał siedzący ze mną na parkowej ławce Pan Stanisław.
Kiedy egzekucja w Żabnicy dobiegła końca, także i tutaj pozostawiono wiszących pod strażą na jakiś czas, ku przestrodze innym. Mniej więcej w tym samym czasie, w Kamesznicy więźniowie z niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz, ładowali odcięte ciała dziesięciu nieszczęśników na samochód, po czym wraz z nimi pod eskortą SS-manów skierowali się do obozowego krematorium. Podobnie postąpiono z jedenastoma powieszonymi w Żabnicy. Ponownie oddajmy głos Panu Stanisławowi: "Po jakimś czasie - nie pamiętam po jakim..., może to była godzina..., nie wiem - podjechała wojskowa ciężarówka z której zeskoczyło kilku więźniów z obozu koncentracyjnego. Od razu ich poznałem po pasiakach, jakie mieli na sobie. Załadowali odcięte i leżące na ziemi ciała, po czym z powrotem zostali zagonieni przez SS-manów na pakę i wyruszyli w stronę Węgierskiej Górki. Dopiero wtedy wróciłem do domu. I powiem Tobie jeszcze, że matce o niczym nie powiedziałem, bo sprała by mnie na kwaśne jabłko...." Tymi słowami zakończył swoją opowieść - nie wyglądający w ogólne na swoje lata - Pan Stanisław.
Niestety mój rozmówca nie wspomniał o wydarzeniach w Kamesznicy, a ja również o nich nie wiedziałem, dlatego też tablicy pamiątkowej z tego miasta nie odnalazłem i nie sfotografowałem.... Skutkiem tego jest niepełna lista zamordowanych 3 września 1943 roku w Kamesznicy dziesięciu mężczyzn. Zamordowani w Kamesznicy: Kuśmierz Franciszek, Kurowski Leon, Misiarz Jan, Matuszny Stanisław, Roczyna Józef, Szczotka Wawrzyniec, Zeman Jan, Zeman Ludwik i dwóch nieznanych mi z imienia i nazwiska mężczyzn.
"Przechodniu, skłoń głowę przed majestatem ich bohaterskiej śmierci, którzy walcząc o wolność, zostali na tym miejscu zamordowani przez hitlerowskiego okupanta dnia 3 września 1943 roku" - brzmi napis na tablicy pamiątkowej przytwierdzonej do pomnika w Żabnicy. Nazwiska i imiona jedenastu mężczyzn zamordowanych w Żabnicy: Gaweł Fryderyk (39 lat), Dobosz Rudolf (48 lat), Dziedzic Ferdynand (31 lat), Fijak Józef (39 lat), Chowaniec Franciszek (33 lata), Kania Jan (53 lata), Konior Stanisław (17 lat), Szumlas Franciszek (37 lat), Waligóra Jan (28 lat), Zeman Ludwik (18 lat) i Żabnicki Jan (52 lata). To niestety nie koniec tragedii mieszkańców Kamesznicy i Żabnicy. W ramach restrykcji Niemcy zamordowali lub wysłali do obozów także innych członków z rodzin pomordowanych: Z rodziny Żabnickich życie stracili: Anna - żona Jana, Maria - córka Anny i Jana, pracownica schroniska na Rysiance, Adela - córka Anny i Jana (ścięta na gilotynie w Katowicach). Uratował się jedynie Emil Żabnicki ps. "Bicz" - partyzant (ścigany bezskutecznie). Z rodziny Łajczaków życie stracili: Franciszek - mąż i ojciec (zginął w obozie), Waleria ps. "Sarna" - córka Franciszka (zginęła w obozie), Maria - córka Franciszka (zwolniona po jakimś czasie z obozu), Roman ps. "Łazik" - syn Franciszka (zastrzelony podczas aresztowania w Żabnicy), Julian - syn Franciszka (przeżył w dziecięcym obozie), Rykała Roman ps. "Adam" - zięć Franciszka (powieszony w Szczyrku), Rykała Alojzy - brat Romana (powieszony w Bystrej) i wielu innych....
Kilkadziesiąt lat po tych wydarzeniach, mieszkańcy Kamesznicy i Żabnicy postanowili upamiętnić te tragiczne wydarzenia. W obu miejscowościach postawione zostały pomniki w miejscach zbrodni, z przytwierdzonymi to nich tablicami. Z biegiem lat, miejsce upiększano, a obok pomnika postawiono duży drewniany krzyż i tablice informacyjne dla przechodniów.Bibliografia:
Woźniak, Hieronim, Żywiecczyzna w XX wieku. Kronika wydarzeń, materiały źródłowe. Ruda Śląska, 2018
Mapa dojazdu:
tragiczna historia... jakich wiele
OdpowiedzUsuń