niedziela, 17 listopada 2024

Brothers In Arms Memorial Park - Pomnik braci broni i ich niezwykła historia - Zonnebeke (Belgia)

Jim (z lewej) i John (z prawej) Hunterowie przed wyjazdem do Europy. (Fot. zbiory autora).
      Belgijskie miasto Ieper (fr. Ypres), było areną niezwykle krwawych i wyniszczających walk podczas czterech lat I wojny światowej. Bitwy, które odbyły w tym rejonie, pochłonęły setki tysięcy ofiar po obu stronach walczących stron, a samo Ieper zostało niemal doszczętnie zniszczone. Podczas czterech bitew (w 1914, 1915, 1917 i 1918 roku) miało miejsce setki - jeśli nie tysiące - dramatycznych wydarzeń, które zapisały się trwale na kartach historii. Koszmar flandryjskiej ziemi, odbił swoje piętno na każdej z walczących armii. Tragedie przeżywali nie tylko żołnierze walczący po stronie imperium brytyjskiego, ale również ci, walczący po stronie Cesarstwa Niemieckiego. W tym miejscu przedstawię Wam jedną z takich dramatycznych historii. Wydarzenie to dotyczy dwóch australijskich braci, którzy służąc w 49. Batalionie brali udział w trzeciej bitwie o Ieper - zwanej również bitwą pod Passchendaele.

    Nie będę tutaj opisywał całej bitwy pod Passchendaele, która trwała od 31 lipca do 6 listopada 1917 roku. Będzie ku temu jeszcze okazja. Skupię się na bitwie pod Polygon Wood (26 wrzesień 1917 - 4 października 1917), gdzie miały miejsce wydarzenia dotyczące australijskich braci - Jima i Jacka Hunterów z Queensland.
    Bracia Hunterowie służyli w 49. Batalionie Królewskiego Pułku Queensland (49th Battalion Royal Regiment Queensland), wchodzącego w skład Australijskiej 4. Dywizji Piechoty. Nazywany "Pułkiem Stanleya" batalion lekkiej piechoty rezerwowej, przybył do Francji 6 sierpnia 1917 roku w ramach ekspedycyjnych Australijskich Sił Imperialnych. Bracia dołączyli do batalionu 25 sierpnia, już w trakcie szkolenia, które odbywało się w Etaples. Stamtąd bezpośrednio zostali przerzuceni na linię frontu pod Ieper.

    Zanim doszło do trzeciej bitwy pod Ieper, obie strony miały sporo czasu, aby się do niej przygotować. Brytyjczycy planowali strategię, szykowali do walki żołnierzy oraz koncentrowali odpowiednie zapasy amunicji. Niemcy natomiast obserwując z wyżyn pozycje wroga wykorzystali ów czas do omówienia strategii obronnej i polepszenia swoich fortyfikacji, które miały skutecznie zatrzymać przygotowywany atak wroga.
    Pierwszy etap rozpoczętej 20 września 1917 roku bitwy, to pokaz skuteczności artylerii brytyjskiej, która miała zmieść z powierzchni ziemi linie obronne przeciwnika i ostatecznie - przy użyciu piechoty - wypchnąć go z zajmowanych pozycji o wiele kilometrów na wschód. Choć Brytyjczycy wyprowadzili potężny cios, to Niemiecka obrona - mimo że "trzeszczała w szwach" - wytrzymała to uderzenie, a oddawanie pola atakującym, odbywało się w sposób zorganizowany.

    Brytyjskie oddziały stosowały wówczas taktykę zwaną "krok po kroku", czyli zaatakuj wroga, zajmij jego pozycje obronne i utrzymaj je. Polegała ona na ścisłej współpracy artylerii i piechoty. Artylerzyści mieli ostrzeliwać przedpole piechoty tzw. "pełzającym ostrzałem", który miał utrzymać wroga na pozycjach obronnych do momentu, aż własna piechota do nich dotrze. Ten proces należało stosować aż do wyparcia Niemców ze wszystkich linii obronnych, które znajdowały się na dystansie około 10 km, pomiędzy pozycjami Brytyjczyków a wiosce Passchendaele. Choć taktyka ta przynosiła jako takie efekty, to niemal zawsze okupiona była dużymi stratami.
    Walki toczyły się na niewielkich obszarach, gdzie okopane były jednostki niemieckiej 4. Armii. Brytyjski plan przewidywał wyparcie wroga ze wszystkich sześciu pozycji obronnych, wybudowanych na płaskowyżu Gheluvelt o szerokości niespełna 8 km. Dwie armie - 5. Armia (gen. Hubert Gough) i 2. Armia (gen. Herbert Plumer) - przez następne pięć dni, zadały przeciwnikowi poważne straty i wyparły go z dwóch pierwszych linii obronnych.
Australijscy żołnierze podczas bitwy o Polygon Wood. (Fot. https://en.wikipedia.org/).
    26 września 1917 roku, obszar lasu plantacyjnego o nazwie Polygon, był kolejnym krokiem, gdzie zastosowano tą taktykę. Brytyjczycy rozpoczęli drugi etap trzeciej bitwy, której ciężar przesunął się nieznacznie na wschód - w pobliże miasta Zonnebeke, gdzie znajdował się las Polygon i trzy kolejne pozycje obronne wroga. Intensywny ostrzał tysięcy luf artyleryjskich zamieniło las w "otwarte pole" z wystającymi z ziemi kikutami. Siedem dywizji - pięć brytyjskich i dwie australijskie - posuwało się wolno naprzód, pośród tysięcy połamanych drzew. Atakujący zdobyli pozycje Niemców, którzy - pomimo kilku prób w przeprowadzeniu kontrataków - zmuszeni zostali do ich oddania. Choć nawałnica artyleryjska była potężna i intensywna, to straty wśród atakujących były bardzo duże. Przekonali się o tym m. innymi - dowodzeni przez gen. Williama Birdwooda - żołnierze z Korpusu Australijskiego, którzy podczas bitwy stracili setki zabitych i rannych....
    Główne natarcie przypadło w udziale Australijskiej 4. i 5. Dywizji Piechoty, które miały atakować przez Polygon Wood w kierunku południowego krańca wioski Zonnebeke. Pomimo tego, że wspierać je miały inne brytyjskie dywizje, to zadanie było niezwykle trudne. Dużym zagrożeniem były - rozproszone i ukryte w lejach po pociskach - wojska niemieckie, które podczas natarcia, mogły zadać wrogowi znaczne straty oraz niemieckie pozycje obronne, które znajdowały się na wyżynach. Największy problem stanowiło wzniesienie Butte de Polygone, które było częścią - bardzo dobrze ufortyfikowanej - trzeciej pozycji obronnej (niem. Wilhelmstellung). Zajmujące te pozycje niemieckie oddziały, miały znakomity przegląd pola i przewagę nad nacierającym przeciwnikiem.
Australijczycy na pozycjach koło Zonnebeke, 26 września 1917 roku. (Fot. https://en.wikipedia.org/).
    To co wówczas zobaczyli - szykujący się do boju - australijscy piechurzy, trudno sobie dzisiaj wyobrazić. Las zniknął, a nieustanny deszcz zamienił cały obszar w jedno wielkie grzęzawisko. Na błocie ułożono kilometry desek, po których miały przemieszczać się atakujące jednostki. Ziemia była usłana martwymi i porozrywanymi ciałami, pośród których słychać było krzyki rannych żołnierzy obu stron.
    Australijczycy zajęli swoje pozycje pod osłoną ciemności o godzinie 01:30. Atak miał rozpocząć się o świcie. Co ciekawe, niemieccy sztabowcy przewidzieli atak wroga o tym czasie, więc wszystkie oddziały zostały postawione w stan najwyższej gotowości. To właśnie ta sytuacja spowodowała, że - zanim jeszcze rozpoczął się australijski atak - pierwszą ofiarą bitwy, został - mierzący zaledwie 166 cm - John "Jack" Hunter. Otóż kiedy już zaczęło świtać i wszyscy szykowali się do natarcia, pomiędzy obiema liniami zauważono błyski, które spowodowane były - odbijającymi się w kawałku metalu - porannymi promieniami słońca. Natychmiast podjęto decyzję, aby usunąć metal, który mógł oślepiać nacierających żołnierzy i utrudniać celowanie artylerzystom. Wydano rozkaz, a nieszczęśnikiem, który miał wykonać to zadanie okazał się młody John, który ruszył w kierunku pasa tzw. "ziemi niczyjej". Niemal w tym samym czasie zaczął się niemiecki ostrzał artyleryjski, który dowództwo zaplanowało na godzinę 05:15. John został trafiony odłamkami eksplodujących pocisków. Ciężko ranny, zdołał się jednak doczołgać z powrotem do okopu, gdzie czekał na niego przerażony brat. Jim zareagował natychmiast i z pomocą innego żołnierza położył starszego brata na noszach. 29-letni John zmarł w ramionach swojego młodszego brata Jima, który położył jego ręce na piersi, owinął ciało w brezent i związał drutem telefonicznym. Chwilę później ruszył ze wszystkimi do ataku. Co za przewrotność losu.... to właśnie John - dwa dni po powołaniu 27-letniego brata do armii - również się zgłosił, aby w razie potrzeby móc się nim zaopiekować....
Australijscy żołnierze podczas bitwy o Polygon Woods. (Fot. https://en.wikipedia.org/).
    Rozpoczęła się bitwa, po której Jim obiecał sobie - o ile przeżyje - powrócić i pochować ukochanego brata. Zacięte walki toczyły się na niezwykle wąskim terenie, a zajmowane pozycje przechodziły kilkukrotnie z rąk do rąk walczących stron. Na flankach, brytyjskie oddziały radziły sobie z różnym skutkiem, ale ostatecznie posuwały się do przodu. Jim i jego australijscy towarzysze dotarli do linii obronnej nieprzyjaciela, gdzie zostali zatrzymani przez obsługi bunkrów. Około 07:30 niemiecka trzecia linia obronna została przełamana, dzięki czemu wojska sprzymierzone posunęły się do przodu o około 1.500 metrów w kierunku Polygonebeek. Następnie 49. Batalion Królewski Pułku Queensland opanował kolejne schrony, biorąc wielu niemieckich jeńców i zdobywając kilkanaście karabinów maszynowych, które pomogły w zastopowaniu kontrataku wroga.
    Jeszcze tego samego dnia - w godzinach popołudniowych - atakujący żołnierze zajęli większość pozycji niemieckich. Dwie kolejne próby kontrataku Niemców zostały zatrzymane przez ostrzał artyleryjski i silny ogień karabinów maszynowych. Sukces brytyjskich oddziałów był możliwy także dzięki lotnictwu, którego piloci krążyli nad polem walki i raportowali swoich artylerzystów o stanowiskach obronnych wroga. Żadne utracone przez Niemców tego dnia pozycje, nie zostały przez nich odzyskane, co było znaczącym sukcesem brytyjskich jednostek. Wieczorem obie strony zaprzestały działań ofensywnych, próbując odpocząć, uzupełnić zapasy i przygotować się do kolejnych walk w dniu następnym....
Noszowi z 75. batalionu idą przez cmentarz w pobliżu kopca w Polygon Wood. (Fot. https://en.wikipedia.org/).
    26 września 1917 roku wieczorem, niektóre brytyjskie jednostki - ze względu na poniesione straty - zostały wycofane z pierwszej linii. Był wśród nich także 49. Batalion Królewski Pułku Queensland, w którym początkowo walczyli obaj bracia. Jim Hunter przeżył ten dzień i po przybyciu na tyły, natychmiast udał się w kierunku miejsca, gdzie pozostawił przed atakiem brata. Niestety ciała Johna już nie było. Wraz z czterema innymi poległymi, został pochowany w prowizorycznej zbiorowej mogile w okolicach Westhoek. Informacje, jakie udało się zdobyć Jimowi na temat tego pochówku, miały jemu pomóc w szybkiej lokalizacji grobu brata. Pięcioro Australijczyków zostało pochowanych w miejscu śmierci Johna, a ich mogiłę oznaczono drutem. Było już ciemno, kiedy Jim dowiedział się, że jego batalion został wycofany z walk zaplanowanych na 27 września. Pogrążony w smutku, postanowił odnaleźć mogiłę brata następnego dnia z samego rana. Kiedy rano przybył w miejsce, gdzie jeszcze niedawno trzymał konającego brata w ramionach, okazało się, że teren został ostrzelany przez niemiecką artylerię, która zmieniła to miejsce nie do poznania. Pomimo intensywnych poszukiwań, nie udało się jemu odnaleźć grobu....
    Resztę dnia - pomimo obowiązków w batalionie - Jim spędził w samotności, wspominając wspólne chwile, które wraz z bratem spędzali w domu i po zaciągnięciu się do wojska. Przypomniał sobie, jak w rodzinnej miejscowości Jimboomba (Logan City, Queensland), John ciężko pracował, jako zbieracz drewna. Pamiętał, jak pewnego letniego dnia 1914 roku, usiedli pod drzewem, aby napoić konie i szybko coś zjeść przed kontynuowaniem podróży do domu. To wtedy po raz pierwszy rozważali zaciągnięcie się do armii w związku z wybuchem wojny. John był bardziej zdecydowany, aby wstąpić do armii, ale Jim również tego chciał. Obaj jednak musieli poczekać jeszcze ponad dwa lata, ponieważ ojciec stanowczo im tego zabronił. Twierdził, że bardziej są potrzebni w domu, niż na wojnie. Potrzebował nas, nie tylko w gospodarstwie, ale także z powodu śmierci mamy - wspominał teraz Jim. Ojciec (Harry) sam musiał teraz wychowywać siedmioro dzieci, które osierociła mama (Emily). Jako najstarsi, musieliśmy jemu w tym pomóc. Tym bardziej, że John był prawą ręką schorowanego ojca w zakładzie drzewnym. Brat od zawsze był bardzo zaradny. Zarządzał interesem, zajmował się bydłem, końmi, nadzorował prace w młynie. Potrafił też wszystko naprawić. Dobrze zapamiętał też dzień, kiedy John zaciągnął się do armii. Zrobił to dwa dni później niż on - 25 października 1916 roku - pozostawiwszy w domu ojca i młodsze rodzeństwo - siostry Polly, Daisy i May, oraz braci Archiego i Billa. Wszystko dlatego, że obiecał ojcu mieć "oko" na Jima. Doskonale zapamiętał ostatnie święta, które spędzili w domu. Chociaż panowała świąteczna atmosfera, to dało się w domu odczuć napiętą atmosferę. Wszyscy martwili się, że już ich nigdy nie zobaczą. Decyzję braci najbardziej przeżywał ojciec, który co tydzień widział w gazecie lokalnej długą listę poległych pod Gallipoli. pamiętał także, jak John opowiedział jemu o pożegnaniu brata z dziewczyną, której obiecał, że będzie uważał na siebie, a po powrocie się pobiorą. Jim przywołał we wspomnieniach także moment, kiedy 24 stycznia 1917 roku razem z bratem i innymi, zostali zaokrętowani na transportowcu Ayrshire i wyruszyli do Plymouth. Wtedy całe miasto ich żegnało. Były przemówienia, muzyka i śpiew, a na koniec prezentacje ich dwóch - Johna i Jima Hunterów - oraz dwóch innych miejscowych chłopaków, którzy zaciągnęli się do armii. Jim nawet pamiętał ich nazwiska - Phil Therkeisen i Dan Buckley (cała trójka wróciła po wojnie do domu). Zapamiętał również, jak obaj trafili do 13. Batalionu Szkolnego w Codford, gdzie przeszli trzymiesięczne szkolenie z taktyki współczesnego pola walki i używania masek gazowych. To właśnie tam Jim awansował do stopnia kaprala. Jednak kiedy dowiedział się, że to będzie powodem ich rozdzielenia, natychmiast zrezygnował z awansu, aby mogli być razem w jednym oddziale. Udało się, a wkrótce dołączyli do 49. Batalionu, gdzie byli niemal wyłącznie chłopaki z Queenslandu....

    28 września 1917 roku batalion w którym służył Jim, ponownie został wysłany do walki w Polygon Wood. Bitwa coraz bardziej zaczęła przechylać się na stronę Imperium Brytyjskiego. Duży wkład w ostateczne zwycięstwo mieli właśnie - dowodzeni przez generała Johna Monasha - Australijczycy, którzy w dniach 27-29 września 1917 roku, odparli kilkadziesiąt niemieckich kontrataków. Bitwa zakończyła się ostatecznie 3 października 1917 roku. Pomimo dużego sukcesu, alianci zapłacili ogromną cenę. Tysiące walczących zostało rozerwanych i zabitych przez niemiecką artylerię i piechotę. Jeszcze wówczas nikt nie wiedział, jak wielu z nich nigdy nie zostanie godnie pochowanych i upamiętnionych. Bitwa pochłonęła setki żołnierzy australijskich, a sam 49. Batalion Królewski Pułku Queensland był jednym z tych jednostek, który stracił w walce największą ilość zabitych, zaginionych i rannych.
 
    Wojna się skończyła. Jim, który odniósł rany postrzałowe i zatrucie gazem musztardowym - najszybciej jak było to możliwe - ponownie powrócił do Westhoek szukać mogiły brata. Jego największym pragnieniem było zabrać brata ze sobą do domu. Razem wyjechali z Australii do Europy i razem powinni wrócić do domu. Jednak kiedy ponownie spojrzał na pole bitwy w marcu 1919 roku, krajobraz był zupełnie inny, niż ten z września 1917 roku. Porośnięty chwastami, w niczym nie przypominał błotnistej mazi, w której przyszło im walczyć. Identyfikację miejsca jeszcze bardziej utrudniała wybudowana droga, której wówczas nie było. Ciężkie brzemię, jakie teraz nosił Jim, musiał zabrać ze sobą do Australii, gdzie dotarł 8 czerwca 1919 roku. Już podczas pierwszej rozmowy, ojciec dał jemu do zrozumienia, że powinien wrócić do Belgii i nadal próbować znaleźć grób Johna. To jeszcze bardziej go przybiło, tym bardziej, że stan zdrowia ojca i rodzeństwo, nie pozwalały jemu na ponowną podróż do Europy.
    Mijały lata. Jim poślubił przełożoną szpitala w Nanango - Esmę Butler - z którą miał sześcioro dzieci. Pomógł ojcu wychować rodzeństwo i prowadzić firmę, tak, jak kiedyś jego brat John. Jego ból nie zmniejszył się nawet wtedy, kiedy na miejscu bitwy utworzono dwa cmentarze, postawiono wielki pomnik, a w Ieper wybudowano Menin Gate Memorial. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. W żadnym z tych miejsc, nie widniało nazwisko jego brata Johna.... Na Polygon Wood Cemetery pochowano łącznie 109 poległych, w wśród których 19 nie zostało zidentyfikowanych. Niestety nie ma wśród nich starszego z braci Hunterów. Nie ma go także na sąsiednim Buttes New British Cemetery, gdzie spoczywa 378 oficerów i żołnierzy walczących w lesie Polygon. Wszyscy zaginieni żołnierze 49. Batalionu zostali upamiętnieni 3 marca 1935 roku, podczas odsłonięcia tablicy na ścianie Anzac Square Memorial Galleries. Pośród wielu nazwisk, znalazło się także nazwisko Johna Huntera, co w pewien sposób ucieszyło Jima. Wspomniany przeze mnie Menin Gate Memorial, został odsłonięty 24 lipca 1927 roku przez Lorda Herberta Onslowa Plumera - tego samego, który podczas bitwy o las Polygon dowodził 2. Armią. Wewnątrz wyryto nazwiska ponad 54 tys. oficerów i żołnierzy (ponad 6 tys. to Australijczycy), których nigdy nie odnaleziono i nie pochowano. Monument zaprojektowany przez Sir Reginalda Blomfileda i z rzeźbą Sir Williama Reid-Dicka, posiada następująca inskrypcję: "Oto zapisane nazwiska oficerów i żołnierzy, którzy polegli w Ypres Sailent i którym losy wojenne odmówiły zaszczytnego pochówku, jaki mieli ich zmarli towarzysze". Dowiedziawszy się o odsłonięciu pomnika, Jim pomyślał, że pewnego dnia szczątki jego brata zostaną odnalezione. Wielki ból po stracie brata, spotęgowała dodatkowo śmierć ojca. 8 sierpnia 1931 roku syn pochował 74-letniego ojca Henryego (1857 - 1931), który spoczął obok swojej żony Emily (1863 - 1909) na miejscowym cmentarzu. Przez te wszystkie lata, Jim często opowiadał rodzinie i znajomym o Johnie i ich niezwykłej przyjaźni. Wszyscy wiedzieli, że śmierć brata i nieznane miejsce jego spoczynku, niepokoiły go przez resztę życia. Niestety - choć dożył 86 lat - Jim nigdy nie doczekał się chwili, której pragnął przez całe swoje życie. Jak bardzo to na nim ciążyło, niech świadczy fakt, że nawet na łożu śmierci wołał swojego kochanego brata Johna. Jim zmarł w 1977 roku. Dręczony i nigdy nie pogodzony z losem, musiałby żyć jeszcze ponad 30 lat, aby zaznać spokoju dowiedziawszy się o szczęśliwym zakończeniu historii jego zaginionego brata Johna....
John "Jack" Hunter. (Fot. www.findagrave.com).
    Wrzesień 2006. Podczas prac remontowych i wykopu pod gazociąg drogi w pobliżu Westhoek, pracownicy natrafili na ludzkie szczątki. Roboty natychmiast wstrzymano, aby wezwać odpowiednie służby. Skontaktowano się również z  miejscowym entuzjastą I wojny światowej - archeologiem amatorem i właścicielem pobliskiej kawiarni Anzac Rest we Flandrii Johanem Vandewallem. To własnego jego zasługa, że prace ostatecznie przerwano i pozwolono na zbadanie tych szczątków. Nie tylko zadbał, aby miejsce zostało należycie zabezpieczone, ale także postanowił się tym osobiście zająć i wyjaśnić tą sprawę. Podczas dalszych prac ekshumacyjnych, okazało się, że zebrane szczątki należą do pięciu osób, a szkielet jednego z nich się wyróżnia. Jest bowiem owinięty w brezentowy materiał i opleciony drutem.... Po zdjęciu brezentu okazało się, że ułożenie ciała sugeruje, że zostało one splecione i położone na piersi zmarłego. Wiadomym było, że żołnierz ten został pochowany przez kogoś, kto był z nim emocjonalnie bardzo związany. Vandewallema bardzo zdziwił także stan ciała australijskiego żołnierza, które zachowało się nader dobrze. Jak na tak długi okres spoczywania w ziemi, stan był niezwykły. Możliwe, że wpływ na to miał ów brezent w które ciało było owinięte. Wstępna analiza resztek umundurowania i obuwia, utwierdziła archeologów, że mają do czynienia ze szczątkami australijskich żołnierzy z okresu I wojny światowej. Niestety, w zbiorowej mogile nie znaleziono żadnych rzeczy osobistych, które mogłyby pomóc w identyfikacji personaliów pięciu żołnierzy. Prace ekshumacyjne trwały kilka dni, a w nocy miejsce to strzeżone przez samego Vandewallema. Podczas wydobywania szczątków, odnaleziono odznakę mundurową noszą przez członków Australijskiej 4. Dywizji Piechoty, co znacznie zawężało krąg późniejszych poszukiwań. Rozpoczęły się żmudne badania prowadzone przez Army History Unit, kierowane przez Rogera Lee i wspomagane przez historyków amatorów.
Johan Vanderwalle pokazuje odnalezione szczątki Johna Huntera. (Fot. https://southburnett.com.au/).
    Intensywne badania trwały kilka miesięcy, a Australijska Jednostka Historyczna Armii zawęziła je do siedmiu osób. Nie było to łatwe zadanie, bowiem cały zbiór akt żołnierzy z ekspedycyjnych Australijskich Sił Imperialnych, został zniszczony podczas niemieckich nalotów na Londyn w II wojnie światowej. Współpraca pomiędzy Australijską armią i Biurem Australijskich Grobów Wojennych, a pracownikami Memorial Museum Passchandeale i Departamentem do Spraw Weteranów, nie dało ostatecznej odpowiedzi co do personaliów. Pozostało więc nagłośnienie sprawy, znalezienie ewentualnych krewnych i dopasowanie ich DNA, aby potwierdzić tożsamość tzw. "Piątki z Zonnebeke". Na początku 2007 roku informacja o znalezisku wraz z siedmioma nazwiskami została opublikowana w mediach w całej Australii. Badacze mieli nadzieję na znalezienie żyjących krewnych, którzy mogliby pomóc w tej sprawie i ewentualnie dostarczyć próbki DNA w celu zidentyfikowania poległych. Aby mieć większą pewność podczas identyfikacji, wybrano metodę zwaną badaniem mitochondrialnym DNA. Wykorzystuje się je, aby potwierdzić lub wykluczyć istnienie więzi biologicznych w linii żeńskiej. Jest to o tyle trudne, ponieważ krewni płci żeńskiej maja przeważnie inne nazwiska, niż ich przodkowie, dlatego trudniej ich znaleźć.
    Jedną z tysięcy osób, które przeczytały w mediach o niezwykłym znalezisku i prośbie, była 81-letnia Mollie Mills. Siostrzenica Johna, niemal od razu pomyślała, że mogą to być szczątki jej wujka. Niezwłocznie skontaktowała się z oddziałem Australijskiej Jednostki Historycznej Armii, w celu omówienia szczegółów. Następnie - w raz z kilkoma innymi rodzinami - została zaproszona do specjalnej kliniki, gdzie wszystkim pobrano materiał do przeprowadzenia badań DNA. Badaniami zajęli się belgijscy kryminolodzy, którzy porównali je z próbkami pięciu żołnierzy. Jej próbka DNA została pomyślnie sparowana ze szczątkami jednego z pięciu mężczyzn. Okazało się, że był to właśnie jej wujek - szeregowy John Hunter (stan Queensland, service nr.: 3504). Mało tego, podczas tych badań udało się zidentyfikować również "szczątki nr. 3", które należały do sierżanta George'a Calder'a (stan Wiktoria, sn.: 1868) z 51. Batalionu, a rok później kolejne - należące do szeregowego Georgea'a Richard'a Storey'a (Australia Zachodnia, sn.: 2488) z 51. Batalionu Piechoty.
    Wydarzenie to trafiło na pierwsze strony gazet niemal na całym świecie. John Hunter był pierwszym żołnierzem, którego kiedykolwiek zidentyfikowano na tym polu bitwy poprzez badania DNA. Do tej pory nigdy tego nie praktykowano, ponieważ odnalezionych szczątków każdego roku jest zbyt wiele. Zawsze są chowane w grobach bezimiennych....
     Mollie Mills wraz z kilkoma innymi krewnymi Johna i sierżanta Calder'a, uczestniczyła w pogrzebie swojego wujka i czterech innych żołnierzy, których znaleziono w zbiorowej mogile. Choć wcześniej rodzina prosiła, aby sprowadzić szczątki szeregowego Huntera do Australii, to ostatecznie - decyzją Australijskiej Jednostki Historycznej Armii - zostały one pochowane na belgijskiej ziemi. Ceremonia odbyła się w 2007 roku na Polygon Wood Cemetery w obecności około 500 osób. Na uroczystość przybył gubernator generalny Australii, gen. Michael Jeffrey wraz z żoną Marleną, premier Nowej Zelandii Helen Clark oraz Johan Vanderwalle. Wzruszeni krewni, złożyli na trumnach kwiaty, gałązki akacji i kapelusze z szerokim rondem. Na płycie nagrobnej Johna Huntera wyryto napis: "Ukochany syn Harryego i Emilly Hanter, Nanango, Queensland. Spoczął po 90 latach od zaginięcia". Wzruszony Jim Hunter Jr. - siostrzeniec szeregowego Johna Huntera - powiedział, że wiele wiedział o swoim wujku, ponieważ jego ojciec często opowiadał o swoim bracie z którym walczył we Flandrii. Rodzina Hunterów w końcu poczuła ulgę, że po tak wielu latach, historia Johna dobiegła końca. Wnuk Jima Huntera - Harry - powiedział, że cieszy się, ponieważ nareszcie spełniło się marzenie jego dziadka. "Dla wszystkich to wielka ulga. To kończy tą historię" - powiedziała na koniec Mollie. Wydawało się, że ostatnim krokiem tej niezwykłej historii będzie skreślenie z listy zaginionych na Menin Gate Memorial, nazwisk Johna i dwóch jego towarzyszy, którzy zostali pochowani obok niego. Historia jednak trwała nadal....
    Wszystko za sprawą Johana Vandewallea, którego determinację i starania doceniły rodziny zidentyfikowanych żołnierzy. Już podczas ceremonii poznał rodziny zidentyfikowanych Australijczyków, a kiedy pochowano trzeciego z odnalezionych piechurów, otrzymał od nich wspólne zaproszenie. Został przyjęty przez krewnych, jak prawdziwy bohater. "Byłem właściwą osobą, we właściwym miejscu i czasie" - powiedział.
    Podczas pobytu u krewnych Johna Huntera, usłyszał od nich dokładna relację z wydarzeń, jakie miały miejsce we wrześniu 1917 roku. Dowiedział się również, jak bardzo ta sprawa ciążyła na bracie Johna, który przeżył wojnę i wrócił do kraju. Vandewalle po powrocie do kraju, postanowił zwrócić światu uwagę na problem, jakim są setki tysięcy rodzin, które nigdy nie odnalazły i nie pochowały swoich krewnych walczących podczas I wojny światowej. "Wtedy stwierdziłem, że mam misję do wykonania" - powiedział. Wraz z grupą pasjonatów postanowił stworzyć pomnik upamiętniający tysiące braci, którzy razem walczyli, cierpieli i umierali w latach 1914-1918.
    Z pomysłem pt. "Projekt Pamięci Braci Broni" ruszono w 2010 roku i od tego czasu zbierano fundusze na jego realizację. Pierwotnie termin wyznaczono na wrzesień 2017 roku - 100. rocznicę bitwy o Polygon Wood - jednak nie udało się go zrealizować. W 2020 roku niemal wszystko było już gotowe. Teraz wszyscy czekali na ostatni element całego projektu - pięknie rzeźbiony pomnik przedstawiający braci Hunter. Wykonany z brązu posąg, opuścił Melbourne i przybył do Belgii w listopadzie 2021 roku. Projekt rzeźby wymyślił Johan Vanderwalle, Soren Hawkes go stworzył, a wykonawcą był australijski rzeźbiarz Louis Laumen. Należy tutaj wspomnieć także o filantropie Billu Gibbinsie, który sfinalizował budowę pomnika i stworzenie całej struktury w - zaprojektowanym przez Andy Malengier Landscape Architecture - Brothers In Arms Memorial Park. Niezwykłe jest również to, z jaką precyzją rzeźba została wykonana. Będąc na miejscu, warto przyjrzeć się, jak bardzo postacie braci są podobne do Jima i Johna.
    25 września 2022 roku w miejscu tym stanął niezwykły monument, który przedstawia Jima Huntera, trzymającego w ramionach swojego umierającego brata Johna. Podczas późniejszych uroczystości wspomniano o prawie 2.800 par braci, którzy walczyli i polegli na wszystkich frontach podczas Wielkiej Wojny....
    Na koniec chciałbym przytoczyć słowa byłego premiera Australii Paula Johna Keatinga, które wygłosił podczas uroczystości pogrzebowych przed Australian War Memorial w Canberze 11 listopada 1993 r.. Myślę, że w pełni ukazują one obraz, z jakim borykają się od ponad stu lat rodziny walczących żołnierzy, pasjonaci historii oraz naukowcy dążący do ustalenia ich tożsamości. "Nie znamy imienia tego Australijczyka i nigdy go nie poznamy. Nie znamy jego stopnia ani jednostki. Nie wiemy, gdzie się urodził, ani jak i kiedy dokładnie zmarł. Nie wiemy, gdzie w Australii mieszkał, ani kiedy ją opuścił, udając się na pola bitewne Europy. Nie znamy jego wieku, ani jego pochodzenia - czy pochodził z miasta, czy wsi, nizin, czy gór. Nie wiemy, jaki zawód porzucił, aby zostać żołnierzem. Jaką religię wyznawał, i czy miał jakąś religię. Nie wiemy czy był żonaty, czy samotny. Nie wiemy, kto go kochał, ani kogo on kochał. Nie wiemy, czy miał dzieci i kim one są. Jego rodzina jest nam nieznana, tak, jak dla niej nieznany jest jego los. Nigdy się nie dowiemy, kim był ten Australijczyk. A jednak zawsze należał do tych, których znaliśmy i za którymi dzisiaj tęsknimy. Należy do tych, których czcimy, ponieważ wiemy, że był jednym z 45 tysięcy Australijczyków, którzy zginęli na froncie zachodnim. Jednym z 416 tysięcy Australijczyków, którzy zgłosili się na ochotnika do służby w I wojnie światowej. Jednym z 324 tysięcy Australijczyków, którzy służyli za granicami w tej wojnie i jednym z 60 tysięcy Australijczyków, którzy zginęli na obcej ziemi. Jednym ze 100 tysięcy Australijczyków, którzy zginęli w wojnach tego stulecia. Jest nimi wszystkimi, a zarazem jest jednym z nas. Ta Australia i Australia, którą znał, są jak obce kraje. Pęd wydarzeń od czasu jego śmierci był tak dramatyczny, tak ogromny i pochłaniający, że powstał świat poza zasięgiem jego wyobraźni. Mógł być jednym z tych, którzy wierzyli, że Wielka Wojna będzie przygodą zbyt wielką, by ją przegapić. Mógł czuć, że nigdy nie zazna wstydu w powodu niepójścia na wojnę. Ale prawdopodobnie poszedł tylko dlatego, że uważał, iż jest to jego obowiązek. Obowiązek, który był winien swojemu krajowi i swojemu królowi. Ponieważ Wielka Wojna była szaloną, brutalną, okropną walką, wyróżniającą się najczęściej niekompetencją militarną i polityczną. Ponieważ marnotrawstwo ludzkiego życia było tak straszne, że niektórzy mówili, iż zwycięstwo ledwo odróżniało się od porażki. I w końcu.... Ponieważ wojna, która miała zakończyć wszystkie wojny, w rzeczywistości zasiała ziarna drugiej, jeszcze straszniejszej wojny. Moglibyśmy pomyśleć, że ten nieznany żołnierz zginął na próżno. Ale oddając cześć naszym poległym na wojnie, jak zawsze, oświadczamy, że to nieprawda. Bo z wojny wyszła lekcja, która przekroczyła horror, tragedię i niewybaczalną głupotę. Była to lekcja o zwykłych ludziach, a lekcja ta polegała na tym, że nie byli zwykłymi ludźmi. Po obu stronach byli bohaterami tej wojny. Nie generałowie i politycy, ale żołnierze, marynarze i pielęgniarki. Ci, którzy nauczyli nas znosić trudności, okazywać odwagę, być śmiałymi, a także odpornymi, wierzyć w siebie, trzymać się razem. Nieznany Australijski żołnierz, którego dzisiaj chowamy, był jednym z tych, którzy swoimi czynami udowodnili, że prawdziwa szlachetność i wielkość nie należą do imperiów i narodów, ale do ludzi, od których, w ostateczności zawsze zależą. To z pewnością leży u podstaw ANZAC (od autora postu: Australian and New Zeland Army Corps), australijskiej legendy, która wyłoniła się z wojny. To legenda nie tylko o miażdżących zwycięstwach wojskowych, co o triumfach wbrew przeciwnościom, o odwadze i pomysłowości w obliczu przeciwności. To legenda wolnych i niezależnych duchów, których dyscyplina wynikała mniej z wojskowych formalności i zwyczajów, a bardziej z więzów koleżeństwa i wymogów konieczności. To tradycja demokratyczna. Tradycja, w ramach której Australijczycy od tamtej pory szli na wojnę. Ten nieznany Australijczyk nie został pochowany tutaj, aby gloryfikować wojnę ponad pokojem, ani też nie po to, aby podkreślać charakter żołnierza ponad cywilem. Ani, aby stawiać jedną rasę, jeden naród lub jedną religię ponad innymi. Ani mężczyzn ponad kobietami, ani wojnę w której walczył i zginął, ponad każdą inną wojnę. Ani jednego pokolenia ponad każdym, które nadeszło lub nadejdzie później. Nieznany żołnierz czci pamięć wszystkich mężczyzn i kobiet, którzy oddali swoje życie za Australię. Jego grób jest przypomnieniem tego, co straciliśmy na wojnie i co zyskaliśmy. Straciliśmy ponad 100 tysięcy istnień ludzkich, a wraz z nimi całą ich miłość do tego kraju i całą ich nadzieję i energię. Ale zyskaliśmy legendę. Historię odwagi i poświęcenia, a wraz z nią głębszą wiarę w siebie i naszą demokrację oraz głębsze zrozumienie tego, co znaczy być Australijczykiem. Nie jest więc zbyt wielką nadzieją, że ten nieznany żołnierz Australijski będzie nadal służył swojemu krajowi. Będzie mógł uświęcić miłość narodu do pokoju i przypomnieć nam, że w poświęceniu mężczyzn i kobiet, których nazwiska są tutaj zapisane, jest wystarczająco dużo wiary dla nas wszystkich...".

    Wszystkie zdjęcia - o ile nie zostało to oznaczone inaczej - pochodzą ze zbiorów autora, współczesne wykonano w sierpniu 2022 r.  
 
Mapa dojazdu:
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz